MÓJ PIĘKNY SYN

„Życie to to, co ci się zdarza, gdy jesteś zajęty układaniem innych planów”.

Słowa z piosenki Lennona (Beautiful Boy), jeden z możliwych kluczy interpretacyjnych. Idę tymi drzwiami, które otwiera piosenka. Ojciec śpiewa ją małemu Nickowi, wraca do niej wspomnieniem, gdy złoty sen się prześnił. 

Archetypiczna więź ojca z synem ma wiele wariantów. W tym – inspirowanym biografią wziętego amerykańskiego dziennikarza – jest wzajemnym przylgnięciem do siebie. Krew z krwi, ktoś najbliższy. Może tym bardziej, że David wychowuje Nicka bez jego matki. On w Stanach, ona we Francji, każde ułożyło sobie nowe życie. Davida wspiera Karen (Maura Tierney), z którą ma chłopca i dziewczynkę. Bezkonfliktowo tworzą nową rodzinę, ale to więź ojca z pierworodnym jest niczym skała, czysta miłość, duma i przynależność. 

Gdy Nick był chłopczykiem, ojciec usypiał go tytułową piosenką: Zamknij oczy, nie bój się, potwór odszedł, przy tobie jest twój tata, mój piękny, piękny chłopcze. Ochronię cię przed wszystkim – taki przekaz. Gdy mały Nick odlatuje na wakacje do Francji, ojciec pyta, czy wie, jak bardzo go kocha: Kocham cię tak, że nie umiem opisać. Tyle do ciebie czuję. Wszystko (everything). Później, gdy pojawiają się maluchy, a Nick jest nastolatkiem, witają się uściskiem i wymianą  słowa, które za wszystko starcza: „Everything”.

I nadchodzi taki czas – niepostrzeżenie, nie wiadomo dlaczego, chyba bez niczyjej winy – że metamfetamina kradnie Davidowi Nicka. Snujesz plany i wkładasz w nie serce, a życie podstawia swój wredny scenariusz. To jest film o bólu, odczuwanym przez ojca patrzącego na ukochane dziecko, które traci. To jest film o miłości za dużej do udźwignięcia. Film z wybitnymi aktorskimi kreacjami (Steve Carell w roli ojca i Timothée Chalamet w roli syna) i mniej wybitnym scenariuszem.

Świat narkotyków (z jego brudem, upodleniem, łańcuszkiem wciągających w nałóg znajomych) zostaje za progiem. Liczy się relacja między ojcem i synem, która musi zmienić kierunek, jeszcze nie wiadomo, jak bardzo i w którą stronę. David w rozmowie z Nickiem przyznaje, że przecież próbował, każdy kiedyś próbował, teraz już nie, nie da się namówić, by zaciągnąć się przy synu. Mówi o tym otwarcie. Narkotyki to nie tabu. A jednak uzależnienie zakradło się niepostrzeżenie. Zaskoczyło. Narkotyk przyszedł jak substytut, wypełniacz jakiegoś braku – w świecie lub w sobie. Nick czuł się zachłyśnięty pierwszym wrażeniem, jakby zażył lek na niepełność doznań. Jego zachowanie wobec najbliższych nie będzie już tak dojrzale piękne jak dotąd, ale wciąż na tyle ujmujące, że rozumiemy, dlaczego – ojca i jego żonę, i ich dwoje małych szkrabów – tak boli blednięcie Nicka. 

Scenariusz – załóżmy, że świadomie i celowo – odwołuje się do kilku znanych z narkotykowych historii prawd. O potrzebie poznania problemu (spotkanie z psychiatrą – „Chcę wiedzieć, co narkotyk z nim robi i jak mu pomóc”). O tzw. współuzależnieniu. O znikaniu narkomana z rodzinnych rytuałów. O agresji wobec każdego, kto stanie mu na drodze. O ograniczonym zaufaniu i o tzw. „twardej miłości”, stawiającej wymagania i granice. O liczeniu się z tym, że każde zwycięstwo może okazać się chwilowe.
Nic nowego. Żadnych szczególnych rozszerzeń i zgłębień tematu.

To, co wyjątkowo do mnie przemówiło, sprowadza się do gry Carella i Chalameta, do tego, że wierzę w ich emocje.
To są dwa  emocjonalne tory.

Pierwszy:
Bezradność, mieszanina niedowierzania i coraz słabszej nadziei na przekierowanie syna z równi pochyłej. Po prostu ból. Tak bardzo pragnie się szczęścia dziecka, że zrobiłoby się wszystko, a nie można zrobić nic. David to rozumny facet. Trudno mu zarzucić zaniechanie. Ma pokłady cierpliwości, jak każdy, kto kocha. Może tylko patrzeć, jak gaśnie potencjał Nicka i rwie się to, co ich łączyło. Steve Carell jest przekonujący. Co jest tym trudniejsze, im bardziej pozytywna jest postać, w którą się wciela. Jest empatyczny, nietoksyczny, odpowiedzialny, otwarty. 

Kluczowy wydaje się epizod, w którym David i Karen tylko asystują. To zebranie grupy Al-Anon i wypowiedź jednej z kobiet. Matki dziewczyny, która kilka dni wcześniej przedawkowała. Mówi, że od kilku dni ma żałobę. Lecz niezupełnie, bo trwała w tej żałobie od kilku lat – w żałobie po kimś żyjącym. Tym właśnie jest stan, którego doświadcza również Dave.

Drugi:
Niemoc, spętanie, może wstyd, świadomość jakiejś winy, niesprostania, zawodu, który sprawiło się kochanym ludziom. I duża dawka czegoś nieuchwytnego, ciężaru trudnego do nazwania, niedającego się komukolwiek wytłumaczyć i z nikim nim podzielić. Również ból – doświadczany tym razem przez syna. Ból nie do zniesienia. 

Epizodem, w którym kondensują się te emocje jest jedna z rozmów Nicka z ojcem: jesteś za blisko, duszę się, kontrolujesz mnie i widzisz we mnie kogoś, kim nie jestem. Brzmi w parafrazie nieco sztampowo, w filmie dużo lepiej. Chodzi o to, że nie jest łatwo miłość udźwignąć. Nawet tę mądrą, wyrozumiałą, bezwarunkową. 

Przerażające, ale naprawdę można kochać za bardzo. Mądrze, ale i tak za bardzo. Nick tę miłość odwzajemnia, ale pępowina zasłania mu horyzont.

Elegancja świata, w którym rozgrywa się dramat Nicka i Davida (i wszystkich wmieszanych, bo ból promieniuje) jest ciekawym posunięciem. Nie dostarcza co prawda socjologicznego kontekstu, nie zgłębia zjawiska uzależnień (od przyczyn, przez przejawy po ewentualne przestrogi czy alarm profilaktyczny), ale daje wgląd w emocje i w analizę więzi psychicznej poddanej próbie. Obaj bohaterowie są tu równoważni. Nawet jeśli Timothée Chalamet zbiera nominację do nagród jako bohater drugoplanowy.

Mój piękny syn (Beautiful Boy) – reż. Felix Van Greningen, USA 2018

 

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.