NH 2019 – kino, które dotyka

NH 2019. Logo

Dotyka, oczywiście, ale to nie jest słowo, które definiuje moje tegoroczne doświadczenia. Klucz jest gdzie indziej –  to znaczy: „mój klucz”, bo kluczy są całe pęki. Da się to w ogóle ogarnąć? Wzór – gdyby istniał – byłby kombinacją liczby obejrzanych tytułów (23), ich zestawień, kolejności wchłaniania, oczekiwań przywiezionych do Wrocławia wraz z zakupionymi on-line biletami i różnych takich osobistych filtrów. Subiektywnym kodem więc piszę, jedynym dostępnym. Po co mi w ogóle jakiś klucz? By nie pisać wszystkiego o wszystkim, co nieco połączyć i porozróżniać.

Gdybym się rozgadała (po długotrwałym nieblogowaniu), to zacznę od puenty, że na pewno warto zobaczyć: francuski Portret kobiety w ogniu (październik), islandzki Biały, biały dzień (marzec), rosyjską Wysoką dziewczynę (październik) i turecką Opowieść o trzech siostrach (koniec sierpnia). A może jeszcze bardziej warto, jeśli się lubi kino autorskie i slow: meksykański Nasz czas (grudzień) i chilijskie Za późno, by umrzeć młodo (?).

KLUCZ PIERWSZY: PRZETWARZANIE ŻYCIA W SZTUKĘ
Kino tym między innymi się zajmuje. Myślę jednak o filmowych bohaterach, którzy mają potrzebę, by coś malować, reżyserować czy pisać. A to co tworzą, jest opowieścią o nich samych. Nie zawsze chodzi tu o artystów, choć te przypadki są najciekawsze.

Może być tak, jak w fabularyzowanym dokumencie Między morzem a oceanem, w którym jeden z braci tatuuje sobie plecy historią swego życia. Dwanaście lat po nakręceniu Legendy o czasie reżyser (Isaki Lacuesta) wrócił do swoich bohaterów, wtedy chłopaków, teraz mężczyzn z życiowym bagażem. Izra i Cheito pozakładali rodziny, nadal żyją bez perspektyw w szarym (!) pejzażu Andaluzji. Zwłaszcza młodszy – nieporadny jak większość świeżo zwolnionych więźniów – kurczowo trzyma się starej traumy. Pamięć o tragicznej śmierci ojca („o tym się nie zapomina”) zakleszcza go w roli ofiary. Film opowiada o próbach układania sobie życia, ale mnie interesuje ten tatuaż. Wątek nie z pierwszego planu, lecz znaczący. Tu bez tatuażu – jak bez nazwiska. Izra ma na prawej łopatce namalowaną twarz ojca, ale to mało. Życzy sobie, by plecy opowiadały o wszystkim, co ważne. Spec od malowideł („zrobię, jak chcesz, ale…”) sugeruje coś radośniejszego, Izra chce trupią czaszkę, samochód, dom, twarz płaczącej kobiety i trochę chmur. Wydziergana opowieść o śmierci sprzed lat już się w niepamięć nie usunie. Nie wiem, czy z czegoś wyzwala, ale określa tożsamość.

Film Abla Ferrary, w którym recenzenci dopatrują się wątków autobiograficznych, to uniwersalnie zakrojona opowieść o artyście. Tommaso – w tytułowej roli niemal nieznikający z ekranu Willem Dafoe. Moja ulubiona scena przedstawia wyjście z worami śmieci i zepsutą lampą (zakończone rodzinną awanturą). Ale pierwszy plan to artysta-reżyser, który albo ucieknie od życia w abstrakcję sztuki, albo życie w procesie twórczym podda wiwisekcji. Zresztą – tu artystowskie jest wszystko. Ferrara wprowadza do filmu swoją żonę, swoją córkę, swoje mieszkanie i swoje rozterki zza smugi cienia. Znacząco mieszają mu się wspomnienia i projekcje. Mówi słowami Jeszui Ha-Nocri z tekstu Bułhakowa i mniema, że zna prawdę, że przepracował swe porażki i umie żyć łagodnie. Złudzenie raz po raz się rozwiewa. Interesujące, że jego życie budują dwa filary: ćwiczone jogą ciało i dzielenie się opowieściami. To drugie zarówno podczas ekshibicjonistycznych wyznań na spotkaniach AA, jak i w pracy ze studentami. Sprawne ciało, które opowiada emocje. Roztańczeni studenci (i powyginany, elastyczny Tommaso) raz po raz wyrzucają z siebie jakąś swoją historię – dzielą się nią i szukają sposobu, by wyrazić ją ruchem. Tak jakby tym właśnie była sztuka: poszukiwaniem formy dla wyrażenia wewnętrznych poharatań.

Nie trzeba dodawać, że o tym jest również drugi film z Defoe w roli głównej: Van Gogh. U bram wieczności. Ale zostawmy Vincenta nad sztalugą, a przenieśmy się w czasie o stulecie, z Prowansji do Bretanii. Portret kobiety w ogniu Céline Sciammy (nagroda za scenariusz w Cannes) jest wizualnie najpiękniejszą filmową opowieścią (moich) tegorocznych Nowych Horyzontów. Kadry wystylizowane na wzór romantycznego malarstwa. Historia z ostatnich dekad XVIII wieku, tym razem bez biografizmu, za to z uwspółcześnioną kobiecą świadomością. Kłębek splątanych tematów: miłość, niezgoda na los, rozpoznawanie własnych pragnień, pożegnania, wspomnienia. Wcale nie tylko o sztukę chodzi, lecz o nią również. Héloïse i Marianne, młoda arystokratka i jej portrecistka. Niespełna dwa tygodnie cementują więź, której wspomnienie trwa całe życie. Więc nitka z kłębka: Marianne, by namalować twarz Héloïse (odtwarza ją z pamięci), musi się w nią wpatrzeć i zapamiętać. Rozczytać znaczenie spojrzeń, drgnień i napięć, rozchylonych ust, odwróceń. W tajemnicy, by nie spłoszyć modelki. Wychodzi z tych prób udany portret. Tak się wydaje, póki nie oszacuje go Héloïse. „Przecież mnie tu wcale nie ma. Co gorsze: nie ma tu ciebie” – mówi do Marianne. I wreszcie zgodzi się pozować. A Marianne zaczyna pracę od nowa. Teraz namaluje Héloïse poznaną bliżej i widzianą swoimi oczyma. W ten sposób na portrecie będą obie i obie ten portret namalują, bo model czyta artystę tak samo jak on jego. Odpowiada na skierowane nań spojrzenia i niezadane pytania.  Zresztą: portretów wzajemnych jest tu więcej. Ten w ogniu, ten z medalionu i z książki (strona 28). Ten późniejszy, z dzieckiem, gdy Héloïse daje znak Marianne pozując innemu artyście. Puenta: obraz w filmie Sciammy karmią się życiem artysty i obiektu jego emocji. Taka wampiryczna teoria. ;)

KLUCZ DRUGI: NIESPODZIEWANE PRAWDY o NAJBLIŻSZYCH
Nic nowego, bez zaskoczeń nie byłoby kina. O
bejrzałam w bliskim sąsiedztwie kilka opowieści z tym tematem w roli głównej. Najpierw była mgła i szaroniebieski islandzki krajobraz. Obserwowany z daleka – dzień po nocy, noc po dniu – buduje się dom. Majstrem jest policjant, którego świat dopiero co się zawalił, wraz z wypadkiem, w którym zginęła jego żona. Ale – choć to nie Truposze… Jarmuscha – zmarli czasem wracają. Biały, biały dzień… Powrót nie wymaga tricków z horroru, operacja odbywa się na żywym organizmie pamięci. Pamiętamy czasem nie tak, jak było i nie takich, jakimi byli ci, których znaliśmy na wylot. Bajka o wątróbce opowiedziana przed snem rezolutnej wnuczce to dodatek do i tak wyśmienitego filmu. 

Człowiek, który wszystkich zaskoczył – może najmniej zaskoczył tych, którzy czytają opisy festiwalowych filmów, bo tam wszystko zawczasu wyjaśniono. Estońska wieś z jakiegoś bezczasu. Bieda, ale stabilność. W każdym razie – każdy wie, kim jest. Młody mężczyzna (ojciec i mąż) odkrywa, że zostało mu niewiele życia. Nie chce współczucia od zdrowych, ubiera czerwoną sukienkę, maluje usta i rzęsy, wkłada buty na obcasie. I wkurza cały świat. Wszystkich, którzy chętnie okazaliby mu litość, gdyby wszedł w rolę ofiary. Ta eskalacja wstydu, wściekłości, oburzenia, nienawiści i potrzeby dokopania… naprawdę mocne i bardzo aktualne.

Zaskoczył również Młody Ahmed, skromny film braci Dardenne. Nastolatek, który kilka miesięcy wcześniej ślęczał nad smartfonem, teraz fanatycznie przestrzega praw Koranu (i niezbyt kanonicznych wskazówek imama). Tak rodzi się terroryzm. Tak absurdalnie i radykalnie pasie się słowami młodzieńczy fanatyzm. Poza ostatnią sceną – wszystko wiarygodne.

KLUCZ TRZECI: HISTORIE RODZINNE
I tu najciekawiej byłoby poopowiadać o moich ulubionych filmach, w których o rodzinie nie mówi się wprost: Nasz czas i Wysoka dziewczyna. Ale pominę. Wspomnę natomiast o rozczarowaniu zwycięzcą z Cannes. Złota Palma dla koreańskiego Parasite? Rodzinka biednych jak kościelne myszy oszustów zatrudnia się w domu bogaczy i wykorzystuje ich naiwność. Dowcipnie poprowadzona akcja, tysiąc qui pro quo i innych zmyłek. Przyjemne, ale wiele hałasu o nic.

Tymczasem naprawdę cudną rodzinną historią jest turecka Opowieść o trzech córkach. Senna prowincja jakby z filmów Nuriego Bilge Ceylana. Odcięta od świata, urokliwie biedna, zabita dechami, więc chciałoby się stąd zwiać. Każda z trzech córek dostaje szansę, by wyjechać do miasta, i każda wraca, by tkwić w tęsknocie za kolejną okazją. Tę pierwszą zmarnowały – jedna zaszła w ciążę, druga skrzyczała powierzone jej opiece dziecko, trzecia wróciła, gdy dziecko zmarło. Ktoś porównał tę historię do Trzech sióstr Czechowa. Słusznie. Może one się nudzą, ale widz ani trochę. Po pierwsze: jest miejscowa wariatka, która fika koziołki i druga, która zjada dom. Po drugie: jest miejscowy głupek, który nie powinien pić, bo rozwiązuje mu się język i mówi w dwójnasób idiotycznie. Po trzecie: są one i ich opowieści, i powtarzający dowcipy ich ojciec. Mój najprzyjemniejszy seans.

Opowieść z rodziną w tle to również Zdrajca, rzecz o sycylijskiej mafii. Cosa nostra familię ceni ponad wszystko i zdrajcom nie wybacza. Tymczasem Tommaso Buscetta idzie na współpracę z sędzią śledczym Falcone i doprowadza do spektakularnych aresztowań, konfiskat i procesu. Co do tego, kto zdradził, ocena nie będzie jednoznaczna. Czy mafia zdradziła Tommasa i wartości, czy sama została zdradzona przez łamiącego tajemnice współbrata. Cosa nostra zdemitologizowana? Cóż. Do następnego seansu klasyka Coppoli. 

Czas wspomnieć o chińskiej opowieści o rodzinie z czasów, gdy państwo mocno w najprywatniejsze decyzje ingerowało (polityka jednego dziecka). Zamaszysta narracja o trzech dekadach dwóch zaprzyjaźnionych rodzin. Z kontekstem społecznym i nieco egzotyczną ekspresją (główni aktorzy nagrodzeni na Berlinale). I choć rozum mi mówi, że finał, który rozprostowuje wszystkie pętelki to przesada, to prawda jest taka, że to jedyny film, na którym potrzebne mi były chusteczki. ;) – Żegnaj, mój synu.

W porządku alfabetycznym i z przypisaniem noty w skali 1 – 10:

  • Angelo – reż. Markus Schleinzer (Austria) – [6]
  • Biały, biały dzień – reż. Hlynur Pálmason (Islandia) – [8+]
  • Człowiek, który wszystkich zaskoczył – reż. Natasza Merkulowa, Aleksiej Czupow (Estonia, Rosja) – [8]
  • Greta – reż. Neil Jordan (Irlandia, USA) – [7+]
  • In Fabric – reż. Peter Strickland (Wielka Brytania) – [3]
  • Jinpa – reż. Pema Tseden (Chiny, Tybet) – [6]
  • La Quietud – reż. Pablo Trapero (Argentyna) – [7]
  • Między morzem a oceanem – reż. Isaki Lacuesta (Hiszpania) [7]
  • Młody Ahmed – reż. Jean-Pierre Dardenne, Luc Dardenne (Belgia, Francja) – [7++]
  • Nasz czas – reż. Carlos Reygadas (Meksyk) – [8+]
  • Opowieść o trzech siostrach – reż. Emin Alper (Turcja) – [8+]
  • Parasite – reż. Bong Joon-ho (Korea Południowa) – [7]
  • Portret kobiety w ogniu – reż. Céline Sciamma (Francja) – [8]
  • Synonimy – reż. Nadav Lapid (Izrael, Francja) – [?]
  • Tam gdzieś musi być niebo – reż. Elia Suleiman (Palestyna) – [5]
  • The Lodge – reż. Severin Fiala, Veronika Franz (Wielka Brytania) – [7+]
  • The Souvenir – reż. Joanna Hogg (Wielka Brytania) – [?]
  • Tommaso – reż. Abel Ferrara (Włochy) – [8]
  • Van Gogh. U bram wieczności – reż. Julian Schnabel (USA&co) – [7]
  • Wysoka dziewczyna – reż. Kantemir Bałagow (Rosja) – [9]
  • Za późno, by umrzeć młodo – reż. Dominga Sotomayor (Chile) – [8]
  • Zdrajca – reż. Marco Bellocchio (Włochy) – [7++]
  • Żegnaj, mój synu – reż. Wang Xiaoshuai (Chiny) – [8]

Na koniec mogłabym napisać byle co, bo tak długich tekstów nikt nie czyta do końca.
Ale od czego są wytrychy (w opowieści o kluczach w sam raz): The end.

9 komentarzy do “NH 2019 – kino, które dotyka

  1. kasjeusz

    Oj, czytamy, czytamy do końca wszystkie wpisy, wylizujemy blogowe talerze do czysta! Tak malowniczo opisujesz, że płynnie przechodzi się od tekstu do zdjęć, kadr za kadrem. Intrygujące te tatuaże-nazwiska, jest kilka takich powieści fantastycznych, w których historie wytatuowano na ciałach bohaterów (np. na powiece), a sami bohaterowie-gawędziarze tylko je opowiadają.
    „Van Gogh. U bram wieczności” to tytuł z mojej listy obowiązkowej, niedawno widziałam po raz drugi „Loving Vincent” (w związku z lekturą „Twój Vincent: Podróż”), a ja lubię tak tematycznie dobierać utwory :)
    Uściski!

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Ojej, Kasjeuszu Kochany (a) :)
      Jak miło przeczytać od Ciebie słowo. I takie tekścisko długaśne zmogłaś. Choć nie ma co wydziwiać, nie takie opasłości pochłaniasz.
      Otóż, gdyby porównać. Kocham tę animację Loving Vincent (i wielokrotnie do niej wracałam). Myślę, że film z Willemem Dafoe nie pobije jej urody, ale jest niezły. Głębszy. Wnikliwiej spogląda na warsztat twórcy. Sporo ciekawych rozmów. Teraz mam w głowie taką zabawną. Ksiądz (Mads Mikkelsen) przepytuje Vincenta, dlaczego upiera się, by malować. Vincent, że nic innego nie umie, a do malowania ma dar. Od Boga. Ksiądz wskazuje palcem obraz. „Masz dar? No ale to jest brzydkie”. ;)
      Wchodzi w październiku. Obejrzę jeszcze raz, bo w nadmiarze wrażeń trochę zgubiłam.
      Pozdrawiam :)

    2. Bazyl

      Jeśli chodzi o Vincenta, to raczej powtórka Stone’a. Irving’s nie Oliver’s :) Ale filmy zapamiętuję na kiedyś. I też dotarłem do the end :D

    3. tamaryszek Autor wpisu

      Bazyl, wytrwałość i wierność doceniona :))
      Filmowy tamaryszek z wolna się kończy. Ale jakaś notka jeszcze będzie. I na dwoje babka wróżyła…
      Spokojnych wrześniowych początków.

  2. Liritio

    Tamaryszku, ja również doczytałam. Zawzięta :) ciekawe, że mając skalę 1-10, większość ocen oscyluje wokół 7/8. Domyślam się, że jest to skala bezwzględna, nie tylko wśród wymienionych tytułów. To, jak dalece wypadłam z obiegu ładnie ilustruje fakt, że o większości z nich nic nie wiem, nie słyszałam. Stąd, dziękuję za obszerny komentarz i rekomendacje numeryczne, będę wiedziała od czego zaczynać :)
    PS. Cudownie, że czasem dajesz głos!

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Oj, zawzięta! ;)
      Liritio! Ojojojojoj! Wzruszenie :)
      Ciekawość zaostrza spostrzegawczość. Podzielam to zdziwienie. Są dwie teorie: 1) natura belfra albo temperament nieeuforyczny 2) nie było doznań absolutnie stawiających mnie w pozycji orantki. Pierwsza jest podszyta logiką, ale błędna. Jak by nie patrzeć: często się zachwycam, raczej afirmuję niż strofuję. Druga – coś niby właśnie tak. Chociaż – oceny się wraz z upływem czasu zmieniają. Świeży przykład: wczoraj widziałam Once Upon the Time…in Hollywood. I po obejrzeniu: 8, a dziś już 9/10. ;)

      No co ty! To taka notka, do której trudno się odnieść, bo festiwalowe tytuły w dużej części jeszcze nie w obiegu.
      Ech, Liritio, co to były za czasy! Człowiek tak dawał głos kilka razy w miesiącu. A Ty teraz gdzie się wypowiadasz (by można było posłuchać/poczytać)?
      Pa

    2. Liritio

      Miło jest się zachwycać! W sobie miło, uzewnętrznić również miło.
      I Once Upon a Time in Hollywood, jakie wrażenia? FIlmy Tarantino jakoś od okolic Django przestały mnie aż tak cieszyć, jak wcześniejsze, i na Hollywoodzkie podejście na razie się nie wybrałam. Szalone i urocze? Dostrzegam u siebie zmęczenie Leonardo. Mimo że właściwie nie mogę powiedzieć, żebym ciągle go gdzieś widziała, ostatnimi czasy nie bardzo chce mi się oglądać go w roli głównej.

      Po ponownej analizie Twoich opinii i innych informacji, chciałabym obejrzeć Biały Biały Dzień. Tzn., inne może również, gdzieś tam, kiedyś, ale islandzki film bym chciała aktywnie :) czyli jest szansa, że za miesiąc nie zapomnę, że chciałam.

      A w tym roku obejrzałam na razie trzy filmy, które zapadły mi mocniej w pamięć. Ten, którego się spodziewałam, nowy Jarmusch – „The Dead Don’t Die” (Hermit Bob! I to dręczące wszystkich pytanie, czy to było jedno dzikie zwierze, czy kilka. Bardzo polecam, jeśli jeszcze nie miałaś okazji.) Drugi, którego się nie spodziewałam, „Searching” Chaganty’ego. Zaskoczyło mnie wszystko, też emocje, które wzbudził. W poszukiwaniu filmu, który trzyma w napięciu, zachęcam. I trzeci, „Hostiles”. Taki jakby westernowo ukierunkowany film z Christianem Balem i Rosamund Pike. Ale naprawdę zupełnie o czym innym. Scenariusz momentami kuleje, ale na szczęście aktorzy dużo w tym filmie milczą.

      Gdzie mnie można…? Wychodzi na to, ze nigdzie. Drgnienia są, raczej na brudno, na boku, bez ładu i składu, a na pewno bez finalnych kropek, to trochę przeszkadza. Może to mi teraz wystarcza. Na razie.
      Już wrzesień, piękna jesień może się udać w tym roku.

    3. tamaryszek Autor wpisu

      Liritio,
      sorry, za poślizg, ale Ty zrozumiesz.
      Możliwe, że czasem trzeba wziąć dłuższy oddech. Twój jest już rekordowy. Trenujesz sporty podwodne? I wtedy, po czasie, będzie jasne w jakiej odsłonie wrócić. Nie bój się, że nie ma do kogo. I nie przeliczaj tego na kliknięcia, to akurat zmyłka i lipa.

      Co do Tarantino – bardzo mi się podobał. Dwa razy zobaczone. Leonardo świetny. Powiedziałabym, że inny niż zwykle, gdyby głupio nie brzmiało to „zwykle”. W każdym razie w roli aktora, który choć wciąż znany, już czuje się z lekka passe – jest wiarygodny. :)
      Searching znam (NH 2018), Truposzy… przegapiłam, lecz na pewno nadrobię. A nic zupełnie nie słyszałam o Hostiles. Jestem zaintrygowana. Może się zdarzy zobaczyć.

      Pozdrawiam!

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.