Pentameron (Il racconto dei racconti), reż. Matteo Garrone, Włochy (& co) 2015
Pentameron. Skojarzenia z Dekameronem są całkiem na miejscu, choć nie najistotniejsze. Ten sam chwyt kompozycyjny, który niezależne opowieści łączy w całość jakimś nadrzędnym kluczem (konwencją lub sytuacją). Pentameron to (w wersji literackiej) zbiór 50 baśni posegregowanych na pięć dni. Niewiele wiem, bo też dopiero co dotarła do mnie nowina z XVII wieku. Żył wówczas w Neapolu dworzanin Giambattista Basile i spisywał baśnie, z których czerpali garściami (200 lat później) bracia Grimm. Opowieści to były okrutne, krwiste i bez ogródek odsłaniały „ciemną stronę pragnień” – tak na plakacie filmowym reklamuje się świeży film Garrone`a, zainspirowany Basilem. W eseju o filmach Matteo Garrone`a („Kino” 10/2015) natrafiłam na rekomendację (Italo Calvino), że Basile to włoski Szekspir. Pierwotny tytuł Pentameronu brzmiał: Baśń nad baśniami, czyli Festyn tłuścioszek. Niby jedna, ale „festyn”, więc mnóstwo.
Film wybiera sobie z tego bogactwa trzy historie. Może i więcej, lecz linie fabularne są właśnie trzy. I tyleż królestw, a w każdym mierzą się ze sobą pragnienia i rozczarowania, jedne i drugie niebotyczne.
Królowa (Salma Hayek) obłędnie pragnie być matką. Bardziej niż żoną, toteż bez trudu przyjmie ofiarę męża, który stoczy bój o serce potwora. Po to, by ona mogła je pożreć i niemal natychmiast urodzić syna. Ma czego chciała, pragnienia się spełniają. Nikt jednak nie ma złudzeń, że uruchomienie czarnej magii i zaspokojenie desperackich oczekiwań przebiegnie bez uszczerbku. Zdublowany syn (baśń wszystko wyjaśnia) chce świata, nie matki, która mu świat przesłania. Nie nacieszy się królowa i nie będzie chciała odpuścić.
W innym królestwie księżniczka Violet marzy o zamążpójściu. Liczy na dobrą wolę ojca i udaną aranżację. Ale król-ojciec zdziwaczał. Czy to z samotności, czy z nudy czy z bardziej pokrętnej przyczyny – dość, że eskapistycznie przyjaźni się z pchłą. Violet się stroi i czeka, ale bez ojcowskiego alertu kandydat się nie znajdzie. Najwidoczniej księstwo leży z dala od drogi przelotowej dla pięknych książąt. Gdy już w końcu nastanie czas turnieju – rozstrzygającego, komu dana będzie ręka księżniczki – to, doprawdy, jest to zapowiedź nie szczęścia lecz horroru. Proszę bardzo: możesz śnić, marzyć i dokarmiać pragnienia, a jak ci się ziszczą, to noś swój garb.
Królestwo trzecie – najbardziej perwesyjne – jest w posiadaniu króla-erotomana (Vincent Cassel). Król swawoli i póki co zwleka z ożenkiem. Aż spotka głos cudniejszy niż wszystko dotąd. Wyobraźnia sugeruje, że piękno nie chadza samotnie, więc skoro ktoś ładnie brzmi, to i wyglądać musi bosko. Tymczasem głos należy do staruchy, pomarszczonej i zwiędłej jak suche liście. Starucha ma siostrę, również w wieku podeszłą i obu paniom marzy się przygoda z królem. Może zresztą nie o figlach śnią, a o tym, by ktoś ich pożądał, wielbił je i do nich wzdychał. Tę historię to polecam całym sercem: kaskada przebieranek, metamorfoz, cudownych odmłodzeń i gier z losem. Gdy pragnie się czegoś naprawdę bardzo, to rzecz się ziści, nie ma mocnych. Ale co dalej? Droga na pewno nie jest gładka ni bezpieczna. Źle było starej kobiecie w starej skórze, na chwilę stała się promienną młódką – i jak jej teraz, gdy czar pryska, a galopem wraca stare?
Tak jak nie jestem amatorem baśni, opowieści ze świata fantasy, tak film Matteo Garrone`a przyjmuję z pozytywnym zaskoczeniem. Nie na tyle, by deklarować zmianę upodobań, ale wystarczająco, by polecić seans Pentameronu.
Po pierwsze – wizualna uczta. Wejście w alternatywny świat i to całkiem dosłowne. Pierwsza scena (jeśli pamięć mnie nie zwodzi) jest podążaniem za czyimiś łydkami. Idą zgrabne łydki w rajstopkach, w stroju dworskim i wiodą nas na dziedziniec, przed sam tron. Więc już jesteśmy, na dobre i na złe, po to, by przyglądać się cudom i klątwom.
Po drugie – wachlarz baśniowych tropów. Bez przesłodzenia. Nawet to, co znane, jest podbite zwiększoną dawką perwersji (migam się od słowa brutalność, choć to blisko). Cudowne poczęcie, bracia urodzeni przez różne matki; źródełko, którego wody mówią o losach bliskiej osoby; ogr marzący o delikatnej księżniczce; odrzucona – wyniesiona na tron; zazdrosna siostra, która da się obedrzeć ze skóry, by dostać swoją porcję łask. Piękno idzie w parze z brzydotą. A logika i sprawiedliwość podszyte są ironią. Nie brak tu hybrydycznych zwierząt. Zamiast smoków są pchły-olbrzymki i morskie potwory, którym się wyjmuje serca. Groteskowość i hiperbolizacja to nieodłączne cechy baśni. Tak mi się od teraz wydaje, choć chwilę wcześniej byłam skłonna szukać w baśniach lukru.
Po trzecie – ale to już z mniejszym przekonaniem piszę – są u Garrone`a jakieś tropy wiodące do świata, w którym żyjemy. Po coś w końcu ten film powstał i szukanie analogii czy sugestii to naturalny odruch. Tyle tu o pragnieniach, że blisko do Freuda. Coś mnie jednak powstrzymuje. Zostanę na granicy, na skraju surrealnej krainy, w której rodzą się ludzie tęskniący za zmianą. Nie każda jednak zmiana wychodzi ludziom na zdrowie, co nie znaczy, że nie warto jej doświadczyć, by się przekonać.