VICE

Vice. Ten ktoś, kto stoi w cieniu. Naznaczony przedrostkiem sugerującym „zastępczość”, usłużność wobec Pierwszego, mniej wyrazisty image, mniej spektakularne zasługi, nie tak pilne do zapamiętania nazwisko. Dla prawdziwych asów bycie Vickiem to żaden cymes. Gdy George W. Bush chce na to stanowisko Dicka Cheneya, Dick grymasi. „- Znajdę ci innych. To nie dla mnie”.  Ale…

Ale po pierwsze: mowa tu o stanowisku wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych. Po drugie, jak wiadomo, funkcję zastępcy można pełnić na dwa sposoby (i tysiące pośrednich sposobów pomiędzy). Vice to ktoś, kto lojalnie dba o Pierwszego, kompetencjami wzmacnia jego piar, współgra, bierze na siebie zadania pilne-niebłyszczące. Albo: vice to ktoś, kto stoi w cieniu i pociąga za sznurki, w razie wtopy może jednak zrobić krok w tył. I ten przypadek realizuje Cheney. Zanim ogłosi, że bierze przydział, mówi do żony: „on jest zielony; zie-lo-niutki”. Zanim się zgodzi, sprawdzi, czy granice tego, co będzie mu wolno, są wystarczająco elastyczne. 

Na pewno: można obejrzeć ten film ze względu na odsłonięcie mechanizmów władzy i niepokojącej żądzy przyprawionej cynizmem. W odróżnieniu od Gry o tron czy House of Cards rzecz rozgrywa się w scenerii współczesnego świata (atak na WTC, wojna w Iraku, tortury w amerykańskich więzieniach, afery w amerykańskiej administracji). Zdarzenia są w tle, na pierwszym planie ktoś, kto albo za nie odpowiadał albo musiał się wobec nich określić. Powtórka z pierwszej dekady XXI wieku. Nie podważam tego waloru filmu, ale są mocniejsze.

Na przykład to, że jest to film Adama McKeya, a podobieństwo do poprzedniego tytułu tego reżysera (Big Short) jest wyczuwalne. W moim odbiorze oznacza to m.in., że: 

– choć Christian Bale upodobnił się do Cheneya niczym Gary Oldman do Churchilla (Czas mroku), to mamy tu do czynienia z opowieścią dużo bardziej drapieżną; McKey tak pokazuje współczesną Amerykę, że aż strach wierzyć. 

opowieść jest lekko wyskokowa; napisy końcowe pojawiają się w połowie filmu (i gdyby w tym momencie swej kariery bohater wycofał się z polityki, to świat wyglądałby inaczej…) – te napisy pewnie nie zmylą widzów, ale warto zostać i po tych prawdziwych, jest bonus. Tu pojawia się kwestia zaskakujących narratorów, zwrotów w narracji, dobrego montażu.

– moja percepcja wymaga podwójnego oglądu, bo u McKeya jest taki ładunek treści i niuansów, niepodanych na tacy, że co najmniej w kilku momentach chciałabym coś uściślić Nie myślę na tyle politycznie (lub jak w Big Short – ekonomicznie), by złapać to na raz. To walor. McKey odpowiada za scenariusze swych filmów i pisze je własnym charakterem „pisma”.

– spotkać tu można aktorów, z którymi McKeyowi jest po drodze (znaczy: znani z filmu poprzedniego): Christian Bale i Steve Carell (Brad Pitt wskoczył tym razem w „rolę” producenta filmu). Obsadę świetnie wzmacnia Amy Adams (jako żona Cheneya) oraz mój lubiony aktor drugiego planu: Sam Rockwell w roli George`a W. Busha.

Last but not least: to jest niesamowite, że taki film powstał i ma normalną (a nawet nagłośnioną) dystrybucję. Niesamowite z perspektywy kogoś, kto nie może sobie wyobrazić, by analogiczne dzieło zaistniało w Polsce.

A w czym ta dziwność? W tym, że Dick Cheney żyje i otrzymał właśnie podsuniętą mu przed oczy wiwisekcję własnego życia? No, nie tylko. To jest dobry portret postaci kontrowersyjnej, demaskujący niejedną słabość (pijacka młodość, cynizm – na pytanie „Ale w co my wierzymy?” odpowiedzią jest gruby śmiech), niejeden przekręt. A mimo to – ta postać nie jest karykaturą. Co więcej: to postać szekspirowska. Tę sugestię reżyser wykłada ex cathedra (nocne rozmowy małżonków są dialogiem z Ryszarda III). Mnie to przekonuje. 

Gdybym próbowała wyobrazić sobie polski film o jednym z braci Kaczyńskich, o żyjącym, by zachować równoległość sytuacji – spodziewałabym się peanu lub totalnej krytyki. Balans? Niemożliwy. I nie znaczy to, że film McKeya jest neutralny. Skąd! Bardzo krytyczny. Nie znaczy to, że Vice spotyka się w Ameryce ze stonowanym przyjęciem. Ależ! Kłótnia w epilogu po napisach dobrze oddaje zacietrzewienie polityczne Amerykanów. A mimo to (i jeszcze mimo mojego braku wiedzy, utrudniającego dyskusję z reżyserską interpretacją) – postać Dicka Cheneya jest wyrazista i wielowymiarowa. Dwa obrazy czy wątki, z powodu których tak sądzę:

– historia rodzinna: córka Cheneya jest lesbijką, on stoi przed wyborem między córką a konserwatywnymi wartościami swej partii i wyborców – zachowuje się z klasą; cóż – nie do końca, ale ten zwrot nie spłaszcza postaci, lecz uwiarygodnia (chodzi o to, że gdy wycofał się z kariery, a jego śladami poszła starsza córka, pozwolił jej potępić wybór tej młodszej).

– występ w tv – mistrzowski! Przyciskany przez dziennikarkę do odpowiedzi, jak widzi dziś konsekwencje swych decyzji (tu padają liczby poległych w Iraku Amerykanów i aluzje do omijających demokratyczne procedury decyzji) – Cheney wygłasza mowę, w której z atakowanego staje się tym, który nadaje myślom ton. „Nie będę Was przepraszał, że dzięki moim decyzjom byliście bezpieczni”. Jasne, można odebrać mu rację, ale zostaje format.

Summa summarum: to nie jest mój ulubiony film, ale McKey kręci takie opowieści, które – mimo ambicji wyjaśniania świata – dalekie są od jasnych instrukcji. Nienudnie opowiedziane i nieoczywiste. Dlatego warto obejrzeć.

Vice, reż. Adam McKay, USA 2018

4 komentarze do “VICE

  1. guciamal (małgosia)

    Poczułam się zainteresowana i jak mi się uda obejrzę. Jak się uda- bo grają o jakiś dziwnych godzinach. Chciałoby się choć troszkę zrozumieć ludzi, którzy trzymają ster naszych losów w swoich rękach. Czytam Kapuścińskiego Podróże z Herodotem i tam jest takie stwierdzenie, że wśród tych wszystkich przywódców zdarza się wielu okrutnych ludzi, ale czasami jeszcze poza tą całą masą okrucieństw robią oni coś dobrego. I to chyba jest nadzieją dla świata, to coś dobrego, co się tak przy okazji, może nie zawsze w sposób zamierzony, przydarza. Jestem bardzo ciekawa, czy ten Vice też miał taki epizod. Z atakowanego stać się atakującym – to też dobrze nam znany mechanizm, gdzie ofiara staje się winowajcą, bo taka jest właśnie polityka.

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Tak, mechanizmy ukazane w filmowej historii, życie potwierdza. I to akurat nie jest może szczególnie oryginalne, nie pionierskie. Zaskakuje, gdy przyłożyć mechanizm do bardzo świeżych wydarzeń (Cheney był vice w latach 2001-2009). Plan zdarzeń – ogromny. Ludzie na wielkim planie – formatu niekoniecznie równie wielkiego. Ale to ich decyzje przesądzają o losach bardzo wielu. I to nie tylko tych, którzy na nich stawiali w wyborach.
      Seans wart czasu, który się mu poświęci. Film niekoniecznie arcyważny, ale ważny. :)

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.