Archiwum dnia: 1 Czer 2013

półistnienie (patrz na mnie, Klaro)

Kaja Malanowska, Patrz na mnie, Klaro, Wydawnictwo Krytyka Polityczna 2012 

Patrz na mnie, Klaro

Lekko wierzgam po tej lekturze i muszę chwycić za poręcz, bo osunąć się nie chcę. Gdyby to sobie można było zabookować, to podaję życzenie: niespełnienia, chandry, obsesje proszę ode mnie z dala. 

Tylko że takie zaklinanie naiwne trochę jest. Wiadomo: każdego czasem nachodzi nieprzyjemne wrażenie namiastek, ersatzów różnych, niedoistnień. Gdy własne życie zdaje się być pozbawione jakiejś soli, kości, mięsa czy duszy. Czego bądź, ale ten brak jest esencjonalny. I choćby był otulony nie wiem jakim spełnieniem na innych polach, nie da się uciszyć i uśpić. Losie, strzeż mnie od tego doświadczenia, a ja ze swej strony zakasuję rękawy i włączam tryb „konstruktywny”. 

Trzy hasła wywoławcze wydają mi się nie do pominięcia, by rzecz ogarnąć. Narracja, depresja, tytuł książki. I czwarte, nadrzędne: kobiety.

Narracja ma trzy wcielenia: dominuje opowiadacz bezstronny (3-osobowy), który podaje fabułę i ustala relacje, są jednak dwie wyodrębnione czcionką narracje subiektywne (personalne) prowadzone z punktu widzenia Klary. To dwie różne Klary: jedna jest blogerką, druga zagubioną obserwatorką życia swojego i najbliższej okolicy.

Klara zagubiona (ta od zapisków oznaczonych kursywą) ma dar widzenia nie tylko własnego wnętrza. Dostrzega innych „odklejonych”, niedopasowanych, niesformatowanch według obowiązujących trendów. A ponieważ Klara mieszka w takim rejonie Warszawy, który dziś modny, niegdyś był „podejrzany”, więc wśród starych mieszkańców roi się od cholerycznych panów Karolków, wysiadujących na skrzyżowaniu bezrobotnych Władeczków, od pań Iwonek i wariatek pokroju śpiewającej, kwiecistej pani Natalii. W stan podejrzenia wzięłabym raczej tych „normalnych”, co to płacą na czas, pracują po godzinach i żyją według harmonogramu. Klara za nimi nie nadąża. 

Klara-blogerka ma język eksperymentalny: łamie i wygina składnię, potrafi dowcipnie zakląć i skomentować niemrawość życia. Tak, że największa pustka i niemoc – po przetworzeniu – stają się atrakcyjne i zasługują na „lajka”. Dowcip znieczula.  „Jestem zła na świat. Bym go bez przerwy obwiniała. Za to, że nikt mnie nie lubi niesłusznie i że każdy mnie słusznie denerwuje”.

„04.01.2010 SIĘ HARTUJĘ O, ja pierdolę. O żeżż cholera, o ożż w mordę… Wybaczcie mi, proszę, wstęp nieco brutalny. Chwilowo próbuję się jakoś pozbierać. Próbuję się w świecie odnaleźć. W nim się rozeznać. I odpowiednio ulokować. Próbuję się do rzeczywistości dopasować. I z nią pogodzić. Z tą nową. I mało przyjemną. Za to prawdziwą. Rzeczywistością taką o. Jaka jest. W tym celu leżę od tygodnia. Nie zmieniam piżamy. Nie ścielę łóżka. Leżę. Patrzę. Głównie w sufit. (…) Podobno od szczęścia człowiek się psuje, a od nieszczęścia hartuje. Dziwne. Mam doświadczenia dokładnie przeciwne. Obecnie gniję. I mam nadzieję, że zbutwieję. Stęchnę. Zmurszeję jak stary grzyb. I rozpadnę się w proch”. 

„20.01.2010 ZMIANA SCENARIUSZA Zdecydowałam jednakowoż wstać. Się do porządku doprowadzić. Albo przynajmniej do pionu ustawić. Zdecydowałam zająć się namiastką istnienia. Skoro w pełni istnieć nie jest mi pisane. Zawsze to lepiej, pomyślałam, półistnieć, niż nie istnieć w ogóle. (…) Postanowiłam zostać postacią drugoplanową. (Taką żabą na przykład, co to obserwuje lwa goniącego antylopę. Albo mało interesującą muchą na tle pustynnych krajobrazów). Ewentualnie statystą w serialu telewizyjnym „Plebania”. Postanowiłam poddać się reanimacji. Się własnoręcznie uratować. I do życia powrócić„.

I co z tych narracji wynika? Urozmaicenie, to na pewno. I to, że przeplatają się zapisy o różnym ciężarze, dzięki czemu jest nam raz ciężko, raz lekko, możemy złapać oddech, zaznać arytmii tych wahadłowych stanów. Najwięcej skupienia ofiarowałam i tak narracji wszechwiedzącej, ale pomysł na bloga odbieram jako kluczowy. Tym, co pomaga uciec depresji/obsesji jest jej przetwarzanie (blog, malarstwo). Nie wierzę jednak w żywotność tego przetworzenia. Dlatego ta książka jest smutna. Blog i późniejsze portrety „Tej Drugiej”, od której Klara nie może się uwolnić, więc próbuje przerzucić obsesję na karton… są jak obręcz o poszerzonej średnicy. Chwilowo dają wrażenie przestrzeni, ale horyzont jest ciasny i wcześniej czy później się zakleszcza. I tak jak Ludwik działa na brudne naczynia, a sport na leniwe ciało, tak przetwarzanie „dusznej”choroby daje skutek chwilowy, nie chroni od nawrotów. 

A na co mi takie „półistnienie”? Dlaczego żaba nie zajmie się sobą, tylko się wgapia w antylopę? Dlaczego mucha zazdrości pustynnym piaskom, zamiast nastroszyć (marne, bo marne, ale własne) skrzydełka? Jeśli „półistnienie” jest ratunkiem, to smutek zagęszcza się jak smog. Byt wirtualny czy dzieło sztuki dobre są, ale… to nie jest życie. Malanowska o tym dobrze wie. Doceniam, bo to mądrość nie a priori.

Depresja/Obsesja

Nagroda Literacka Nike

Depresja – powyższy cytat odsłania tylko jedną jej twarz. Przekonująco wybrzmiewa u Malanowskiej balast czekania, wyczekiwania na odmianę i na spotkanie ratunku. I kanciastość bycia niezauważonym, „wygumkowanym” (bo gdy nie dostrzega cię kierowca, sąsiad, kelner…, to naprawdę, ale gdy ignoruje cię kanar i Google, to już dół). 

Lecz osią fabularną są  niezrównoważone relacje Klary (w których, niestety, można się po części rozpoznać, więc trzeba się spodziewać dreszczyku emocji). Matka, Agata, Michał, Franciszek i Tamta Kobieta. Od traumy po traumę. Z chorej nadziei w rozpacz. Jeśli na dłużej zostanie ta powieść w mej pamięci, to będzie to zasługa opowieści o Agacie i Michale. Wszystkie dziewczynki i dziewczyny, nawet jeśli miały farta do relacji, zrozumieją ból odrzucenia, tępy, uparty, choć głupi ból.

Agata to koleżanka z podstawówki, psiapsiółka, oferująca bliskość i sztamę. Mała wstręciula, co raz po raz głaskanie przerywała przytykiem „– Masz głupi piórnik”, już cię nie chcę. Wybrała sobie Klarę i porzuciła. Największe marzenie: być wybranym, największa rozpacz: odrzucenie. Jest w tym doświadczeniu z dzieciństwa zapowiedź wszystkich późniejszych odrzuceń. Koniecznych, może niekiedy hartujących, przetwarzanych w dojrzałość lub stojących w gardle jak ość. U Klary zachodził ten drugi wariant. 

Relacja z Michałem to kwintesencja kobiecych urojeń o miłości. Świetnie zebranych w całość. „Znamy się od zawsze”, on stwarza ją swym spojrzeniem, wyróżnieniem, są chwile arcyporozumień i są przeszkody (on ma dziewczynę!). Ona rozumie, nie wini, kocha w nim ułomności (więc sądzi, że go nie idealizuje), gotowa jest hibernować swój stan po piramidę absurdu i mniemać, że on „czuje to samo”, by w końcu usłyszeć zdesperowane: daj mi spokój, zniknij. A Klara nie znika, ona w takich momentach ma zwyczaj „patrzeć”, wgapiać się, śledzić, uporczywie, maniakalnie doświadczać zwielokrotnionych odrzuceń i potwierdzeń swej nicości. 

I tu nie chodzi o Agatę, Michała, męża Franciszka czy kogo bądź. Chodzi o to, że nadchodzi moment, gdy nasz głód jest tak silny, że musimy coś pożreć, na kimś się zawiesić, ubzdurać sobie, że zmaterializowało nam się szczęście, którego z rąk nie wypuścimy, dozgonnie. Bez niego nas nie ma. Zazwyczaj, może zawsze, osoba, od której uzależniamy własne być albo nie być, jest dość przypadkowa i wymienna. Nie byłoby Michała, byłby Jaś lub Piotruś. Pewny jest tylko nasz głód, sugeruje Malanowska. A ja się z nią zgadzam.

Patrz na mnie, Klaro, wewnętrzny mus
Ten wątek wybija się na pierwszy plan, lecz we mnie nie zdobył sojuszniczki. Emocjonalnie nużył mnie i rodził dystans. Gdyby jednak pominąć postać Tej Kobiety, tytuł nie wybrzmiałby w pełni. Ona pojawia się znienacka. Nudne małżeńskie życie z niemrawym , niekochanym Franciszkiem nagle nabiera wartości. Nikt nie lubi tracić. W tej grze nawet Franciszek staje się gwarantem sensu. „Tamta” jest domniemaną rywalką. Sprawczynią kolejnego odrzucenia (znów: domniemanego!), którego Klara nie umie znieść. Klara ma w sobie dziwne, chore receptory, które z odrzuceń czynią centrum życiowych doświadczeń. Niegdyś Agata, później Michał, teraz „Ona” odczują, czym jest świdrująca, nachalna, domagająca się uwagi i dostrzeżenia obecność Klary. 

Depresja/obsesja walczy w tej powieści o prymat z drugim tematem: podglądactwem, podkradaniem osobowości, namierzaniem ludzi w ekshibcjonistycznym fejsbukowym świecie. 

Koło się zamyka. Można przetworzyć depresję/obsesję w sztukę. Skutecznie, lecz nietrwale. Wcześniej czy później znów odezwie się głód, potrzeba bycia wybranym, pokochanym, stworzonym czyjąś obecnością. Nie chcę tak ex cathedra się wymądrzać, lecz przecież tak wygłodzonych istot nikt nie nakarmi. Trzeba nasycić się sobą i siebie samego nie odrzucać. Na początek. 

Zamykając tę książkę miałam ochotę pogadać z facetem. Może to mit, że mężczyzna czuje inaczej, ale duchota babskich relacji (pominęłam uzależnienie Klary od matki i tejże matki od swojej matki…) domaga się otwarcia okna.

Zajrzałam tym razem przed napisaniem notki na kilka stron. I najbliższe jest mi to, co napisali Buksy i Ignacy Karpowicz. Odsyłam. Powieść nominowana do Nagrody Literackiej Nike (za rok 2012). Przeczytać było warto.