być jak Kazimierz Deyna

Być jak Kazimierz Dejna, reż. Anna Wieczur-Bluszcz, Polska 2013

Coś się udało. Duże brawa! Bezpretensjonalna komedia obyczajowa – z fajnym sportowym lejtmotywem, z dojrzewającym narratorem, z wyrazistymi postaciami (a każda z cieniem słabości i blaskiem ciepła), z metamorfozą świata w tle, wreszcie: z przesłaniem, które jest proste, lecz przekonujące. Bo chodzi o to, by być jak Kazimierz Deyna: robić to, co się umie, najlepiej jak się da, nawet gdy cały stadion gwiżdże. 

Być jak Kazimierz Dejna. Plakat

Kazimierz Deyna to niezrównany idol, jego filmowy imiennik rodzi się w październiku 1977 roku, w dniu, gdy w meczu Polska – Portugalia Deyna strzelił bramkę, która zadecydowała o awansie do  mistrzostw świata. A po chwili tłum wygwizdał go, przypominając sobie, że Deyna gra w barwach Legii. Głupie gwizdy, ale zawsze trzeba brać pod uwagę, że mogą się i nam przytrafić, i że nie muszą być przeszkodą. 

Zaczyna się więc opowieść w dniu meczu i kończy 30 lat później, w analogicznych okolicznościach: rodzi się dziecko bohatera, a Ebi Smolarek dwoma golami w meczu z Portugalią (2006) budzi nadzieje Polaków na kolejne triumfy. Na tym rola piłki nożnej się nie kończy, choć gdyby ktoś nie zamierzał śledzić wątku płonnych marzeń o zrobieniu z syna sportowca, to ma do wyboru kilka innych tematów, równie istotnych.

Jako że narratorem jest Kazik (grany przez dwóch aktorów: Olka Starucha i Marcina Korcza), więc historia prowadzona jest z takiej mikroperspektywy. Rodzina, szkoła, kumple, dziewczyny…, szukanie swego miejsca. A w tle szaleją przemiany: rozsypuje się PRL, raczkuje kapitalizm, nadchodzi czas „zmywaka w Anglii”. I okazuje się, że można uniknąć rozrachunków, biadoleń, polskich traum.

Mamy tu kino gatunkowe: miks składników i gdyby film rozłożyć na elementy – to żadnej w nich ekstrawagancji, ekstra oryginalności ani mega odkryć. I cała sztuka w tym, jak się wyważy i połączy. Niby proste. Wszyscy wiedzą, jak się gotuje pomidorową, a każdemu wychodzi inaczej. Annie Wieczur-Bluszcz wyszło coś arcyudanego. Film ciepły, dowcipny, lekki, ale nie tak, by nie miał swojej wagi. Film, dający się oglądać po kilkakroć, może dlatego, że nie ma przypisanej idei (ekstraktu), którą by ilustrował. Najtrudniej wycenić żarty, bo subiektywne wyczucie nie jest miarodajne. Są komiczne sceny i jest duża vis comica aktorów. Ta ostatnia potwierdza, że trafnie obsadzono role – od tych głównych po epizodyczne.

Świetny jest Przemysław Bluszcz w roli Stefana, ojca Kazika. Dziadek-nonkonformista (Jerzy Trela), z uchem wyławiającym audycje Wolnej Europy. Może trochę przywołuje swą grą postać kloszarda z Anioła w Krakowie, tak mi zasugerowano, ale to jest taka gra, której się chce w dużych dawkach. Gabriela Muskała – wyznaję: moja ulubiona polska aktorka. Powinno się dla niej role pisać. Subtelna, silna (Wymyk!), a okazuje się, że również zabawna. Scena porodu, w której z cichej, przestraszonej kobietki przeobraża się w furię, znajdującą upust w przekleństwach – mistrzostwo! Podobnie jak łzy nad Isaurą. Jest świetna – tam, gdzie scena skrojona jest na nią i tam, gdzie po prostu współtowarzyszy.

Dla urozmaicenia można sobie pokibicować i innym postaciom: nauczycielce (Małgorzata Socha), trenerowi (Michał Piela), kumplom Kazika i wszystkim mistrzom ról drugoplanowych i epizodów. 

Anna Wieczur-BluszczA dla mnie największym odkryciem jest postać reżyserki. Anna Wieczur-Bluszcz (1974). Związana przez pewien czas z teatrem (Legnica), teraz debiutuje jako twórca filmowy. Debiut niewczesny, ale gotowy, bez pretensji do nie wiadomo czego i bez precedensu. Bo – choć może mówię na wyrost i z zaćmieniem pamięci – niewiele jest w  polskim kinie takich opowieści.

Jest również współscenarzystką, razem z Radosławem Paczochą (od jego noweli zaczął się pomysł) obmyśliła narrację i dialogi. 

Bardzo polecam odcinek FilmWebowego Gustu filmowego, w którym można wysłuchać jej wypowiedzi. Dawno nie słuchałam w tym cyklu kogoś, w kim byłoby tyle pasji, refleksji i wiary w kino, a tak mało egocentryzmu. [Choć w tego rodzaju akcji egocentryzm nie jest grzechem.] Gdy się słucha, jak opowiada o Sprawie Kramerów, Dzieciątku z Macon, Krzyku kamienia, Pod osłoną nieba to nabiera się „podejrzeń”, że dla niej kino jest bardzo bliskie życia. Mówi o kinie, które coś zmienia… To zazwyczaj brzmi górnolotnie, ale jeśli weźmiemy pod uwagę poszerzenie naszej empatii i postawienie ważnych pytań, czy choćby zmianę naszych emocji – to chętnie przytaknę takiej ufności i nadziei. Bliskie mi jest przypatrywanie się sztuce opowiadania, sposobom prowadzenia narracji. Naprawdę, przyjemnie posłuchać i poznać.

 

9 komentarzy do “być jak Kazimierz Deyna

  1. PawełW

    Świetnie podsumowałaś ten film Tamaryszku: „Wszyscy wiedzą, jak się gotuje pomidorową, a każdemu wychodzi inaczej”. Dawno nie widziałem tak kolorowej w każdym wymiarze polskiej komedii. Lekkiej a jednocześnie pełnej treści. Kwintesencją. taką wisienką na torcie, była dla mnie króciutka scenka w kuchni kiedy Matka dzieli kurczaka…. Nie będę spoilerował. Niech każdy sam to zobaczy :) Mam tylko nadzieję, że nie jest to ostatni film pani Anny

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Na pewno nie ostatni, nie może być!
      Skoro nie spojlerujemy, to zacytujmy. Z serii „kto to mówi?”
      1) „Żebyś ty wiedział…, jakie strasznie smutne…, w sumie…tragiczne…życie…ma ta biedna Isaura.”
      2) „Bo zmęczona noga i wypoczęta noga to są dwie różne nogi.”
      Dialogi świetne. W ogóle: warto było obejrzeć!

    1. tamaryszek Autor wpisu

      Nie bój żaby, La-di-da, idź w ciemno. A skąd ten ewentualny strach? Piłka nożna? Komedia? Dziwny tytuł? Jak by nie było: warto sprawdzić. :)

  2. Holly

    Widziałam ten film na paryskim przeglądzie kina polskiego i wyszłam z seansu zachwycona: lekkim scenariuszem, wspaniałym poczuciem humoru i znakomitą grą aktorów, których w dodatku miałam zaszczyt poznać. Przede wszystkim uwiódł mnie pan Przemysław Bluszcz-skromnością, taktem, klasą i pozostawaniem troszkę w cieniu żony-reżysera, której to on musiał się jako aktor podporządkować- co jak przyznał, czynił z wielką ochotą. Polecam każdemu, ale przede wszystkim kibicom- może trochę złagodzi obyczaje fanów footballu w Polsce, za ich sprawą piłka nie najlepiej nam się ostatnio kojarzy…

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Holly, bardzo się cieszę, że równie przychylnie podchodzisz do tego filmu.:) Jedna rzecz to mieć przyjemność oglądania, a druga – to potwierdzić tę przyjemność (nawet trochę zwiększyć) tym, że istnieje pokrewieństwo odbioru.
      Przypomniałaś mi, że już czytałam Twój tekst o polskim kinie, uleciało mi z głowy, że było w nim i o filmie Bluszczów. (Swoją drogą: jak czas leci! Szukałam tej notki w lutym, styczniu…a to był listopad!). Banalnie powiem, że dobra komedia to klasa sama w sobie. To sztuka umiaru. Żeby nie rozhulały się ambicje i żeby za śmiesznie nie było. Bo wtedy fiasko.
      Świetnie, że miałaś okazję poznać twórców w rozmowie. Oboje sprawiają bardzo sympatyczne wrażenie. :)
      [Tu link do wpisu Holy.]

    1. tamaryszek Autor wpisu

      No tak, spłynęło na mnie błogosławieństwo. Też uważam, że zasłużone, bom celowo kicz ominęła. I na pochwałę skrycie czekałam.
      Ale ścięła mnie z nóg, Igorze, pewna zbieżność. Że Ty jesteś do pary z Morświnem. Kilka dni temu Znajomy nad morświnem wydziwiał, a ja myślałam, że morświn jest jak guździec, czyli że go nie ma. Kiedyś obejrzałam taki dokument, chyba Andrzeja Fidyka, który serio się guźdźcem zajął, a potem zdemaskował, że to bujda. I odtąd nie dowierzam w istnienie wszystkiego, co ma nazwę. No ale morświny to jednak istnieją. I od tygodnia napotykam je wszędzie. Nawet na własnym blogu – co zaskakuje, ale jest miłe. ;)

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.