Zapomniane słowa, red. Magdalena Budzińska, Wydawnictwo Czarne 2014
Świąteczne nastroje? U mnie nostalgia*. Otuliłam się nią i tak już będzie. Nawet jak przybędą pasterze, zwłaszcza w Cichą Noc, pomimo anielskiej Glorii. Boże Narodzenie, choć naznaczone radością i weselem, podszyte jest też smutkiem tęsknoty. Raczej za czymś nieuchwytnie minionym niż za tym, co może nadejść. Może to rozczulająca tęsknota za dawniejszą nadzieją, w której przegląda się nadzieja świeża, niemogąca tej dawnej dorównać intensywnością? Sprzyja temu nuta Preisnerowskiej kolędy, która w moim domu rozbrzmiewa zawsze chwilę przed Wieczerzą (o milknących głosach tych, których zabrakło).
Nic bez przyczyny. Zrzućmy całą winę na książki. Tę jedną czytałam tego roku w październiku. Potem w listopadzie. I w grudniu – hasła na „s” i dalej. Rzuciłam się na nią łapczywie i wyobrażam sobie, że można rzecz połknąć w weekend. Czyta się świetnie. Alfabetycznie ułożone eseje, szkice czy notki. Każda innym piórem pisana – znam większość autorskich nazwisk: Szczygieł, Bator, Komorowska, Ogórek, Miodek, Bereś, Młynarski, Chutnik, Bralczyk, Stasiuk, Grynberg, Tokarczuk, Milewicz, Łobodziński, Glińska, Chwin, Różycki etc. etc. Dziewięćdziesiąt krótszych-dłuższych wskrzeszeń.
Chodzi o słowa zapamiętane i ważne, które dziś trudno spotkać. Niektóre odeszły wraz z obyczajem czy cywilizacją, gdy zniknęły nazywane nimi przedmioty bądź zjawiska. Krachla (butelka z porcelanowym korkiem i metalowym kabłąkiem, wypełniona „szampanem dzieciństwa” – oranżadą) lub cnota, kukuruźnik, szmizetka czy podkurek.
Inne wyparła moda lub – co istotne – trendy tyleż językowe co dyktowane obyczajem i światem wartości (nobliwy, krnąbrny, kostyczny, charakterny, zacny czy taktowny). Ale mnie przyciągnęły właśnie te zawadiackie, rewelacyjnie rekomendowane przez tęskniących za dziecięcą psotą autorów: hecny, ancymon, urwis, facecjonista, trzpiot czy pieczeniarz.
W niektórych notkach szeleszczą stare słowniki, tropimy etymologię i ewolucyjne przesunięcia semantyczne. W innych bryka anegdota. Mariusz Szczygieł hecnie relacjonuje dowcipy sprzed lat, a Olga Tokarczuk wspomina przeklinającego dziadka (psiakrew!). A tak! Bo choć wydawać by się mogło, że słów z tej kategorii nie brakuje, to tylko pozór – w użyciu mocno nadwerężone trzy wyrazy, a dawne zaklęcia więdną i schną.
Lekko odsłaniam więc kurtynę i przemycam słowa, które szczególnie przypadły mi do gustu.
Miglanc (Anda Rottenberg)
„Inaczej: sprzedawca wiatru. (…) Serdeczny i życzliwy. Elokwentny, choć raczej przytakuje i uwypukla, niż polemizuje. Wszystkich zna, wszystko umie, chętnie oferuje pomoc. Dopuszczony bliżej, zalęga się w domu i w obejściu. W zasadzie nieszkodliwy, lecz trudny do usunięcia”
Awanturnik (Ziemowit Szczerek)
„Kiedyś, dawno, dawno temu, ten polski awanturnik oznaczał nie tylko wyżej opisanego pajaca, ale również kogoś, kto poszukuje innego rodzaju przygód: podróżuje, szpera, jeździ po ciekawych, dziwnych miejscach, jest ciekaw wrażeń. A później tak się jakoś porobiło, że z tego porządnego i zacnego człowieka, awanturnika, typ pozostał paskudny. Ogr jakiś niewychowany, chamidło, bydlę wręcz. Brr. (…)”
Czuczeło (Małgorzata Szejnert)
„(Każde wypchane zwierzę to czuczeło. Nazwa oficjalna.)
W naszym domu w Białej nie było wypchanych zwierząt. Ale przypominam sobie coraz lepiej krążenie tego słowa po pokojach i kuchni i jego domowe znaczenia. Były kąśliwe, kpiące lub czułe. „Czuczeło” to ten, co wstał zaspany i jeszcze się nie uczesał. „Czuczeło” to ktoś, kto przyszedł, kiedy nie trzeba, stoi jak kukła i nudzi. „Czuczeło” to czyjś niewyraźny cień za oknem. „Czuczeło” to strach na wróble w ogrodzie sąsiadki (i sama sąsiadka). „Czuczeło” to stara miotła i zerwana firanka, która o zmroku przybiera widmowy zarys postaci. „Czuczeło” to uparte dziecko, które dopomina się bajki przed snem, gdy nikt nie ma czasu, bo jest przecież wojna, a dom pełen ludzi, z których większość przybyła ze wschodu. (…)”
Nie wiem, czy da się przywrócić, co odeszło. Czasem wystarczy choćby krótkie zapatrzenie, a pojemność świata niepomiernie wzrasta. Mimo nostalgii…
*Nostalgia, choć w słownikach wciąż przypisywana jest zadumie nad utraconą ojczyzną, dla mnie ma dużo większą pojemność. To siostra Melancholii, tylko mniej smętna, lekko uśmiechnięta i – w razie dobrego pretekstu – gotowa odnaleźć sprężysty krok i jasne spojrzenie.
Z okazji Świąt,
lecz niekoniecznie z ich powodu,
życzę
wszystkim Gościom tamaryszka:
SŁÓW
co nazywają celnie i z precyzją,
koją i inspirują,
przenoszą góry, budują mosty, kierują wiatr w żagle naszych marzeń,
snują opowieść, w której można zamieszkać.
I tego, by SŁOWAMI się cieszyć,
(mieć w zanadrzu swoje „czuczeło” „krachlę”, „łapserdaka” )
ufać im i pokładać w nich nadzieję
na to,
że jeszcze może zdarzyć się (niejedno!)
spotkanie, oczarowanie i zrozumienie.
I by wśród wielu słów nie zgubić tych najważniejszych
(tych, co to były na początku, a bez nich nic nie jest „tak naprawdę”).
Czytałem w ostatniej ;Polityce’ artykuł Ewy Wilk ‚Pogubione słowa’. Zaczyna się znamiennymi słowami: „Coraz trudniej dziś mówić z sensem….” . Jale jak mówić z sensem gdy słów brakuje? Ubożeje nasz słownik. Słowa zmieniają znaczenia albo umierają w zapomnieniu. Kto dziś wie co to byłą ‚cnota’ ? Słowo wzbudza dziś co najwyżej uśmiech politowania… A ze słowami jest jak z dźwiękami: im więcej ich tym bogatsza melodia, mogąca więcej opowiedzieć. Pokazać kolory, zapachy, kształty… Kiedy brakuje słów-dźwięków pozostaje discopolo.
Tamaryszku, z okazji lub i bez niej Życzę Ci zacnych pomysłów pełnych cnót wszelakich abyś łacno mogła przymioty dzieł Kultury i jej muz opisywać nam mogła.
Dzięki, spróbuję nie przegiąć z archaicznością. ;)
Co do lektury: namacalnie można poczuć jak bardzo wraz ze słowami znika nam z kręgu doświadczeń wiele niuansów o niesłychanej (a jak się okazuje: ulotnej) wadze.
Ale ciekawe! Kupię tą książkę, to pewnik :). Podoba mi się miglanc, bo znam z doświadczenia. Nie zebym był … choć może trochę? ;). Czuczeło jest super, w ogóle nieznane. Słowa. Chyba już tylko poloniści je pielęgnują. I to nie wszyscy. Lubię odkrywać nowe słowa, w czym Autorka tego bloga ma niemałą zasługę. A niektóre trzeba odkopywać. I to jest zacne zajęcie ;).
Bardzo fajna definicja „nostalgii”. Już widzę jak kroczy jasnooka, obok swej smętnej siostry. Gdzie ich nogi poniosą?
Dzięki za piękne życzenia.
Miglanc? „W zasadzie nieszkodliwy, lecz trudny do usunięcia” – a kto by Ciebie chciał usuwać? :)
Czuczeło wydaje mi się bardzo przydatne, ale co rusz zapominam albo przekręcam.
Co do tego kto lubi słowa, to myślę, że amatorów jest wielu i to wcale nie z polonistycznej branży. W ogóle nie. To jest taki specjalny gen, wielu go ma. Może to ci sami, co po prostu lubią nazywać świat i wiedzą, że każde kolejne słowo to jakiś nowy kawałek składanki. I ci, którzy cenią adekwatność. Przypuszczam, że nie każdy, ale wielu. To jakby zapytać: kto lubi kawę? albo kto lubi świeżutki kruchy rogalik z powidłami? Nie wszyscy, ale wielu.
Też dzięki, że jesteś. :)
Swego czasu rzuciłem na fejsie hasłem (a propos omawianej przez Ciebie pozycji) i zagotowało się od fajnych, a zapomnianych słów. Ot, takie ineksprymable :D Książka przede mną (ale na pewno), a Tobie spóźnionego najlepszego :D
Zajrzałam :) Biorę sobie „galopanta” – ha, ha:)) Znałam epuzera i absztyfikanta, przygarnę też galopanta (vel dobiegacza).
Kalesonki też niczego sobie ;)
Bazyl, nic spóźnionego, wśród noworocznych życzeń, Twoje są pierwsze.
Również: niech Ci będzie radośnie i sensownie. I żeby Śmieciuszek ożył. :)
A dziękować. A myśl o reaktywacji, jak na razie, jest mi dość daleką :) Choć przyznaję, że brakuje mi interakcji ze stałymi bywalcami i miziania w komentarzach :D