zupa z gwoździa

Anna Onichimowska, Zupa z gwoździa, EZOP Agencja Edytorska, Warszawa 2013

Bardzo przyjemne, bardzo. Lekkie, wciągające, absurdalne, zabawne i otwierające moje czytelnicze serducho na faceta-narratora, który nie bez winy, a i tak całkiem ok. Słowem: polecam. Teraz właśnie jest najlepszy czas, by po Onichimowską sięgnąć. To już moja świecka tradycja: w ubiegłym roku w świateczne dni czytałam jej Pomiędzy. Teraz Zupę z gwoździa. Jeśli Autorka postara się na następne święta dostarczyć kolejny tytuł, to siłą rozpędu (i świadomego wyboru!) drogą kupna nabędę. Dobry tytuł na prezent. Trzeba tylko wyrachować komu go dać. Poniżej pomoc dla dedukujących.

Zupa z gwoździaRzecz rozgrywa się w Warszawie (skąd raz po raz bohaterowie wyjeżdżają do Krakowa). Zaczyna się w początkach grudnia – sporo mówi się o nadchodzącym końcu świata (21.12.2012!), co w pewnym sensie się ziści, bo jasna sprawa, że końce nie potrzebują nazywać się od razu Armagedon. Koniec czasami jest nieuchronny i niezbędny, by móc coś zacząć. Albo – jeszcze lepiej – wyrwać się z pętli czasu, z pogoni za przyszłością, z uzależnień od przeszłości i włączyć opcję Teraźniejszość. 

Małżeństwo niedoskonałe, acz bez frustracji i jadu. Marysia i Jan. Ze stażem ponaddwudziestoletnim (w dorobku córka Zosia i zięć Wiktor, omyłkowo zwany Franciszkiem). Kilkoro spowinowaconych (osiemdziesięcioletni rozamoryzowany wuj, siostrzeniec zbierający żołnierzyki dla partnera, amerykańska siostra bohatera, która kocha krokodyle etc.). Kilkoro bliższych i dalszych znajomych: zdystansowany Kurdeblaszka, moherowy Rycerzyk lubiąca krówki-ciągutki, bosostopa Murzynka, która na balu wystąpi w duecie z Janem (jako „kapusta” przy „schabowym”). Mądrze gadający pies i bez sensu trujący szef. Tu uściślę, że małżeństwo ma niezbyt intratne wykształcenie: polonista (zaczepiony w redakcji prasowej) i psycholog (sprzedająca lodówki). 

Nie wchodząc w szczegóły, o czym to jest? O tym, że gdy codzienność skrzeczy rozlicznymi brakami, praca z dnia na dzień wydaje nam się bardziej durna (przekraczając limity naszej odporności), gdy to wszystko wkracza inwazyjnie w bliskie relacje, zaniedbywane od niechcenia i bez premedytacji – to wtedy ocalający jest humor, dystans i swing. Swing rozumiem jako melodię własną, ze splotu naszych osobistych skłonności wypływającą, która pozwala nam nawet w chórze śpiewać swoje. Precyzyjniej: jeśli się rozbuja, to nauczy nas żyć poza chórem, solo lub w parze. 

I jeszcze jest o tym, o czym mówi blurb Macieja Wojtyszki: „Tę wnikliwą, dowcipną i mądrą książkę powinna przeczytać każda normalna kobieta, która pragnie zrozumieć współczesnego mężczyznę, i każdy współczesny mężczyzna, który i tak nigdy nie zrozumie, w jaki sposób się w to wszystko wpakowujemy. (…)”
Na potwierdzenie wyciągnę kilka nitek z osnowy. Marysia mówi z niepokojem do Jana, że gdy śpi, to wygląda, jakby śnił nieswoje sny. Jan najpierw się nieopatrznie dziwi (bo też czyje jak nie jego?), a potem po męsku radzi, żeby się nie przyglądać, wziąć coś na sen. (Arcymęskie! Usunąć bodziec zamiast próbować zrozumieć). Marysia po babsku drąży dalej. Konstatacja Jana: „Problem między nami polega na tym, że przez 25 lat bycia razem ona często werbalizuje, czego nie chce, a rzadko, czego chce”.

I jak znam siebie, mogę przytaknąć, że brzmi znajomo taka oto sytuacja. Marysia zbiera się do rozmowy. Znienacka wciąga w nią Jana. Temat rozmowy zahacza o pyłek i księżyc („wszystko między nami”). Pytania są logiczne i konkretne, choć rzeczywiście przeskakują z planety na planetę. A facet nie nadąża, bo niepotrzebnie się asekuruje, próbuje zgadywać, co padnie za chwilę i idzie w zaparte, że żadnego problemu nie dostrzega. Dla mnie to bardzo esencjonalne, a przed pretensjonalnością ratuje zmysł absurdu (i humoru). W praktyce wygląda to tak. Zarzut głównego kalibru: miałeś romans. Marysia nie umie pojąć tego, co dla Jana oczywiste: że bez znaczenia skoro bez uczuć i dwie dekady temu. Dalej: nie zauważyłeś, że mam nową marynarkę, nie chcesz się poświęcić i wyjechać na wakacje gdzieś daleko, w roli telefonicznej tapety masz nosacza (małpę z Borneo – to obsesja Jana) a nie mnie, nie chciałeś wziąć kundelka ze schroniska, dlatego nie mogę spać… I znów większy kaliber: nie dbasz o grób rodziców, o mnie też zapomnisz bez żalu. Et caetera. Marysia – dla wspólnego dobra – mówi mu, co stoi na przeszkodzie, by było normalnie. Jaś próbuje poskładać puzzle i nic mu nie wychodzi. Podpowiadam (zgadując), że w takiej sytuacji po prostu trzeba bezdyskusyjnie zrealizować jedno z kobiecych pragnień i jeszcze jedno (ekstra) spoza listy. 

Trzy pasje ma mężczyzna (nadmienię, że to on prowadzi narrację). I w każdej z nich bardzo mu sekunduję. Jedną jest nosacz, którego podgląda dzięki mapom Google. I ja zajrzałam, dziwny dziw, zgodność nazwy z wyglądem niezwykła. Drugą jest gotowanie. Trzecią – pisanie. Jest blogerem! Niezbyt chyba poczytnym, ale nie o to w tym chodzi, pisać trzeba, nawet gdy brak chętnych odbiorców. Wiadomo: dziś czytelnik to skarb, a piszący jest tylko jednym z milionów. 

Zupa z gwoździa jest możliwa do upichcenia, przepis na blogu o tym samym co książka tytule. Sednem kulinarnego gustu Jana jest prostota. Nie wiem, czy jest to zamysł ironiczny, mnie akurat przekonuje. Gdy razu pewnego cała rodzina zamawia kolację w restauracji, wybory trafiają na frymuśne w nazwie dania: „wątróbki cielęce na gnieździe z brokułów, z pieczonymi kasztanami, nadziewanymi szynką parmeńską i wędzonym pieprzem, pod dymną osłoną” i inne, w których odrobina konkretu jest „pod kołderką” lub „wsparta na postumencie”…. Jan prosi o herbatę miętową. Jako jedyny zamawia „spaghetti z wody, osobno oliwa i parmezan”. 

Pisze Jan bloga i pisze listy. Zawodowo odpowiada za kontakt pisma z czytelnikami. Gdyby czekał aż listy same nadejdą, toby pracę stracił, więc pisze do siebie sam. Listy są cudnie absurdalne i świetnie komentują perypetie życiowe Jana. Skoro na niego coś padło, to mogło też paść na innych. Przykład: 
„Kochany Panie Redaktorze,
może mi pan odpowie, dlaczego jednym coś się udaje, a innym nie. Weźmy przykład pierwszy z brzegu: zderzają się trzy samochody na pustyni. Zwykle tylko wielbłądy po niej biegają, a tu – takie zjawisko nadprzyrodzone. Że samochody, że trzy, no i wypadek. Dwa trupy, a trzeci nawet niedraśnięty. Kto tym kieruje? (…) U mnie póki co aż tak źle nie jest, ale odpukuję w niemalowane, unikam trzynastek, spluwam przez lewe ramię, nie przechodzę pod drabiną, robię, co mogę. Chociaż przesądny nie jestem. Gdyby miał Pan jakiś pomysł, jak oszukać przeznaczenie, albo chociaż przechytrzyć, proszę o kontakt.
Jarosław z Milanówka, skrytka pocztowa 33”

Cóż, z fatum nikt nie wygrał (vide: Edyp), ale dużo daje dobre przemycie oczu i odnalezienie tego, co już się ma. Nie przeczę, że satysfakcjonuje mnie taki przebieg fabuły, który wyjaśnia mężczyźnie, że nigdy dość doceniania kobiety i trzymania za rękę, by nie uciekła (bo też czasami każda ma na to ochotę). Choć, myślę sobie, że w swej lekkości książka Onichimowskiej jest jednak dość przewrotna.
(Jan o Marysi): „Ona nie ma takich lęków. Czasem wydaje mi się, że jest odważniejsza ode mnie. Nie boi się latać, przebiega na czerwonym świetle, chodzi na wysokich obcasach, no i w ogóle”.

29 komentarzy do “zupa z gwoździa

  1. szwedzkiereminiscencje

    ksiazki nie znam, ale po przeczytaniu (jednokrotnym) twojego wpisu jakos smutno mi sie zrobilo. glupoty pracowe, a jakze, kazdy widzi – i oby tak dalej! natomiast jasiomarysiowa relacja przypomina opadajaca spirale – a co najgorzej, jakies podobne tony wyczuwam i u swoich polskich przyjaciólek. czemu ta marysia czekala az 20 lat, zeby mezowi wypomniec (w formie nader przygaszonej) niewiernosc, zamiast zrobic karczemna awanture od razu? wystepuje w roli meczennicy – tylko w jakiej sprawie? okropnie biedny ten jas, bo jego fach nie wzbudza szacunku ani zony, ani autorki. no to po co go brala? bo bala sie, ze nic „lepszego” nie znajdzie? to po co z nim siedzi, skoro taka nieszczesliwa??

    od lat odnosze wrazenie, iz kobieta polska totalnie lekcewazy faceta, traktujac go jako material na swoje dzielo oraz zródlo dochodu. unieszczesliwiaca (zazwyczaj) i siebie, i partnera. a potem traktuje jak „dziecko”, czyli istote nizsza – co tez mówi wiele o stosunku do dzieci. wydaje mi sie, ze to poklosie zaborów, wojen i PRL-u, kiedy to polaka-zolnierza zastapil felicjan dulski.

    mam wrazenie, iz ostatni cytat to raczej wishful thinking autorki….

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      :)) M., cudowna jesteś. Mnie by taka interpretacja (historyczno-socjologiczna) do głowy nie przyszła. Bo też ani przez moment nie czułam smutku. Czytałam, podśmiechiwałam sobie, lubiłam Jana z każdą stroną bardziej. Mam te babskie cechy, czasem w nadmiarze. Ale męski dystans też mi nieobcy. Może dlatego, że to facet przez pisarkę stworzony? Tego nie wiem, musiałby męski czytelnik rozsądzić.
      Wishful thinking? Ależ my jesteśmy odważne! Chodzimy na szpilkach, wskakujemy na parapet, myjąc okna, robimy brawurowo nieprzewidywalne (i przy tym logiczne) manewry na drogach, stawiamy sprawę na ostrzu noża, po czym smarujemy nim kanapkę. Odwagi tej można pozazdrościć lub dostać od niej kręćka.

      Trochę może przeszarżowałam, przypinając książce męsko-damski temat jako nadrzędny. Bo jednak na plan pierwszy wybija się absurd świata, a prawdziwie czarne charaktery są na zewnątrz. Może i one nie czarne (bo zbyt karłowate), ale najdurniejsze. Słowem – czytałam, nie rozstrzygając, kto ma rację: mężczyzna czy kobieta.Chyba fifty-fifty, trudno mi wskoczyć w rolę arbitra. Marysia odgrywa rolę ogromną, lecz fabularnie schodzi na plan drugi. Romans jest zaprzeszły lub hipotetyczny, a Marysia (zgaduję) nie po raz pierwszy wyciąga trupa z szafy. :))

    2. szwedzkiereminiscencje

      renée, niezawodna jestes jako poprawiacz humoru w szaro-bure dnie! az slonce wyjrzalo spod niskiego pulapu chmur

      osobiscie nie przepadam (understatement) za spisem cech „meskich” czy „kobiecych”. na dodatek zajmuje sie na codzien kwestiami bezpieczenstwa, wiec przyklady „kobiecych” zachowan kojarza mi sie raczej w brakiem rozsadku i poprawnej oceny faktów – czego bym nie chciala definiowac jako cechy kobiecej ;-)

      jak juz wspomnialam w disclaimerze, ksiazki nie czytalam, a skoro twierzisz, ze j swietna, to ci na slowo wierze!

    3. tamaryszek Autor wpisu

      Tak, tak, przewrotne jest wszystko. Wysokie obcasy wystukują rytm i działają na korzyść i niekorzyść jednocześnie. Przed paradoksem nie uciekniesz. ;)
      No, dobra rzecz.
      Szczerze: ja tak znów dużo nie czytam, by umieć mądrze rozsądzić. Klasykę, a z nowości tyle, ile zdążę. Rzadko sięgam po książki o lekkiej tonacji. Więc nie umiem Onichimowskiej porównać z kimś z tego kręgu. Trudno mi wskazać, w czym lepsza i czy lepsza. Wiem tylko, że ja to kupuję, mnie śmieszy, nie nuży nadęciem i oczywistościami. Co do zestawu cech kobiecych i męskich – fakt, zbyt łatwe. Ale to skojarzenie nasuwa raczej cytowany blurb niż sama książka. pa.

  2. MolikZygmuntEWA

    Skąd on, Jan, może wiedzieć, nie nigdy dość doceniania kobiety, by nie uciekła, skoro zamawia spaghetti z wody osobno. Toż to stygnie, nim trafi na stół. Jan twierdzi, że Marysia nie ma lęków, a W. Eichelberger twierdzi, że „polskie kobiety często naruszają swoje granice, by zapobiec znikaniu mężczyzn”. Czy kto wie komu dać wiarę? Pytam, bo od dawna nie trenowałam tzw. męsko-damskich stosunków :)

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      No nie rozstrzygnę, nie dam się wpuścić w maliny. Czy to ja znawca? Przymrużone oczko jest odpowiedzią.
      Zabiłaś mi ćwieka tą refleksją o spaghetti. Pomysły Jana są kontrowersyjnie proste. Oj, możliwe, że odebrałabyś je jako lekko prostackie. Ale mniej obciążają żołądek od pierzynek, postumentów i innych fiku-miku na patyku. Przykład: pizza cebulowa, pomidorowa z ryżem, ziemniaki z rozmarynem.
      Nie wiem, co tam autor bloga (zupa z gwoździa) pisze w postach i jakim cudem proste upraszcza. Ważne, że się czuje twórcą. Od razu inna mina i pewniejszy krok. Czego i sobie życzę. Bo Ty, Ewuniu, jesteś typem Maestro kulinarnego, więc wspomagacze Ci niepotrzebne. :)

  3. PawełW

    Zaintrygowałaś mnie. Zanim przeczytałem treść tytuł otworzył mi w głowie dwie szufladki: przepis na zupę i Wańkowicz. Tekst równie intrygujący co prowokacyjny :) Trzeba by się zmierzyć z ‚fatum’ jako nieuniknioną koniecznością i odwieczną prawdą, że mężczyzna w polemice z Kobietą stoi na przegranej pozycji: w 90% to ona go przekona a w 10% to on jest winien.
    Zobaczymy jak będzie po lekturze.

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Oj, Paweł, za szybko ustępujesz pola, co może Cię w kozi róg zapędzić. Kto kogo przekona to jedno, kto ma rację to drugie. A trzecie: nikt jej nie ma. Nie wierzę (nie dowierzam), że idziemy krok w krok, ramię w ramię. Się nie da. Zawsze kto inny skręca w prawo, podskakuje, robi zwrot na pięcie lub przyspiesza. Trzeba się więc troszkę poszarpać albo iść równolegle, każdy swoim rytmem. Książka nie rozstrzygnie tej kwestii i filozoficznie nie pogłębi. Ale może być dobrą zabawą. Kulinarnie zupa z gwoździa jest bez gwoździa. Chyba że metaforycznie. :)

      Aneks: doczytałam uważniej. Hmmm… nie przytakujesz, skoro winę faceta – a priori – minimalizujesz. ;)

  4. szwedzkiereminiscencje

    jeszcze jedno mi wlasnie wyskoczylo w glowie: skoro ta cyklicznie marysia uzywa romansu jasia jako lomu do walenia go po glowie, to znaczy, ze jej z taka sytuacja wygodnie. moze mu udowodnic, ze j lozbuz, co jej z kolei daje alibi, zeby byc zolza albo wystepowac w rozmemlanym szlafroku. coraz bardziej mnie ta marysia mierzi ;-)

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Proponował Ci ktoś angaż w agencji śledczej? M., gdybym była władna, nie wahałabym się użyć protekcji i rekomendacji. Księga Twoich hipotez byłaby świetnym aneksem do kolejnych wydań Zupy z gwoździa. ;)

    2. szwedzkiereminiscencje

      z twoja zdolnoscia dedukcji tez mialabys szanse ;-)

      rzeczywiscie, moja praca czesciowo sprowadza sie do zajec detektywistycznych – ztym, ze sledze elementy konstrukcji, a nie ludzi

      nota bene jasio tez mi sie coraz mniej podoba – marysia mu kolki na gwoie ciosze, a on tak sobie daje

  5. Mag

    znam Onichimowską tylko z książek dla dzieci, ale tak mnie zachęciłaś, że jak tylko uporam się z recenzenckimi egzemplarzami, to lecę do biblioteki. Mam wrażenie, że w podobnym klimacie jest Lesio Chmielewskiej, chodzi mi o typ bohatera :)

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Otóż! Chmielewska to trafiony kontekst! Bohater tak naprawdę wymyka się ocenie. I akceptacja w dużej mierze zależy od zestrojenia zapotrzebowania na komizm, tudzież jego rodzaj. Mnie pasowało. I choć w dawkach wyrwanych z kontekstu wszystko traci właściwe barwy, jeden strzęp przywołam. W porywach satysfakcji z uszczypliwości wymierzonej we wszystkich nadmiernie punktualnych. Złośliwość idzie na konto Jana. Zięć, za którym nie przepada (przeinacza mu imię jakby nie mógł spamiętać), zawsze jest w punkt. Tajemnica w tym, że przybywa wcześniej, a później krąży wokół domu, czekając na właściwy moment. Jan wie, że już jest, ale się z tym tai, głęboko przekonany, że gdyby sam został na tym przyłapany, umarłby ze wstydu. Rozumiem, bom z tych, co są zawsze chwilę po „punkcie”. ;)

      Tylko wybierz bibliotekę, w której są świeżynki, to tytuł z października.

  6. czara

    „(…) nigdy dość doceniania kobiety i trzymania za rękę, by nie uciekła (bo też czasami każda ma na to ochotę”. Ciekawe czy można by tu wstawić zamiast „kobiety” – „mężczyzny”? Też trzeba go doceniać, bo krytykowany klapnie jak skrzydłokwiat bez wody, a co do uciekania…. Mój egzemplarz czasem wygląda jakby miał na to ochotę co pięć minut ;)

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      :)) Pewnie na basen, w poszukiwaniu przygód ekstremalnych. ;)
      Tak, zdecydowanie, rzadko się zdarza egzemplarz kaktusopodobny, któremu starcza ździebełko wody na długo…
      Czytając Zupę… między wierszami, dostrzegam jednak cenną wskazówkę: dobrze, gdy facet pozna psa, z którym znajdzie wspólny język. ;)

    2. czara

      O nie! Dla mnie pies to już ostateczna granica mojej uległości. No chyba, że miałby być nią domek na przedmieściach, ale na to jeszcze nie ma presji ;)
      W każdym razie – kaktusa też byśmy nie chciały więc nie ma na co narzekać.
      Przy okazji, jak zwykle coś cennego dla mnie samej, znalazłam w Twoim tekście (znaczy cały tekst uważam za cenny, a jeden drobiazg dotyczy mnie osobiście). A propos bodźców, rozumienia i usuwania. Moja matka jest mężczyzną ;)
      Teraz idę się oswoić z tym faktem ;)

    3. tamaryszek Autor wpisu

      :)) Znalazłam! Aha! No tak, qui pro quo. Świetny komentarz a propos rozdziału na męskie i kobiece. Ja też jestem trochę facetem, ale też mocno babą. Boję się wysuwać wnioski. ;) Nie chcemy kaktusa. Lubię rośliny mocno liściaste. Kwitnąć mogą lub nie, ale muszą mieć te cholerne chloroplasty, coby fotosyntezować. Bez tego nie ma tlenu! A czymś trzeba oddychać. ;)

    4. Mag

      Zanim się uporam z moim stosem to już nie będzie świeżynka :) Ale jak Chmielewska to trafiony kontekst, to może się pokuszę o zakup :)

    5. tamaryszek Autor wpisu

      Twardy orzech z tego stosu. Utwierdziłam się niedawno w przeświadczeniu, że wszelkie wystawki składające się z ponad trzech eksponatów (również stosy kaiążek, również muzea…) działają na mnie przytłaczająco. Toteż gratuluję skupienia i dzielnego uszczuplania stosików. :) Uporaj się i skosztuj zupy!:) ren.

  7. janek

    Że książka o Janie, to niezbędnie ją muszę zakupić! ;) Pouśmiechałem się dosyć mocno nad tekstem i komentarzami. Pokłony ślę w stronę ‘szwedzkichreminiscencji’ oraz Czary, lecz nie będę tłumaczył dlaczego, bo to chyba jasne :). Trudno w ogóle coś mi komentować, bo to wszystko trochę jakby o mnie ;). Przymrużam więc tylko oko i dziękuję Tamaryszkowi za kolejną literacką inspirację.

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Nie żebym wkładała kij w mrowisko, lecz nie omieszkam zauważyć i zacytować co M. na temat Janka zadeklarowała: „nota bene jasio tez mi sie coraz mniej podoba”. Więc Janku, nie licz na akceptację tak bez wysiłku. :)

      Odkłaniam się, Janku, będzie świetnie, gdy przeczytasz, bo chętnie sprawdzę, czy ten facet ma naturę faceta czy kobiety (jako że pisarka go wymyśliła)?

    2. szwedzkiereminiscencje

      o, prosze mnie nie uzywac jako tarana czy lomu i nie wypuszczac innych na mnie – to niesportowe zachowanie!

      janek ma wszelkie szanse, zeby zrekompensowac niedoskonalosci jasia ;-)

    3. tamaryszek Autor wpisu

      Janek powinien się uchwycić tej szansy i chwytać wiatr w żagle. Oj, tak, to brzmi jak życzenie noworoczne (więcej sportu!). :)

  8. maria

    Lubię męską narrację, szczególnie, kiedy z narratorem nie łączą żadne emocje ;) Lubię słuchać kolegów w pracy (informatycy), opowiadających o swoich żonach, jak o jakich zjawiskach nadprzyrodzonych. Próbują nas zrozumieć, jakby nasze zachowanie można zapisać w algorytmie jakimś :) No przecież nie można, prawda?
    Moje święta zapowiadają się ‚lajtowo’, tzn. przyjadę ‚na gotowe’, może też poczytam? Pozdrawiam:)

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Też bym chyba lubiła takie konfesyjne, męskie opowieści. Chętnie bym posłuchała
      To musiałby być metafizyczny algorytm. :)
      Ktoś musi wpaść jako gość. :)

  9. peregrinopl

    to trzymanie ręki może być złudne skoro głowa już uciekła :^) .. i reszta ciała pewnie też
    fajnie i z humorem piszesz Tamaryszku .. pan Jan mnie rozbawił tym spaghetti z wody z oliwą z boku .. zupełnie się z nim zgadzam .. to dokładnie tak jak sobie przyrządzam moje spaghetti w kuchni prostota przemiawia do mnie :^) ..

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Reszta ciała, rzeczywiście, też. ;)
      Ale nic nie jest raz na zawsze. To, co jest, odpływa. Co odpłynęło może wrócić (lub nie).
      Prostotę w kuchni popieram! Jakoś tak cicho o tej książce. Tylko ja ją czytałam? Biedni ci pisarze. Tylu ich, a przy tym dostęp do rekomendacji nierówny. Więc czasem coś, co zasługuje na głośniejsze brawa musi się obejść smakiem i zadowolić tamaryszkiem.

      Dobrych lektur i filmów pod choinką. :)

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.