Jhumpa Lahiri, Nieoswojona ziemia, Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2010
Po raz pierwszy, nie ostatni. W głowie mam jedno: dotrzeć do innych tekstów tej pisarki i zmierzyć się, sprawdzić, czy uczucie akceptacji (zachwytu, trafienia w swoje klimaty, wnikliwości psychologicznej) utrzyma się. Aż trzymam kciuki, by tak się stało i trochę się denerwuję, że to trudne zadanie, bo Nieoswojona ziemia podobała mi się bardzo.
Póki co trzeba ustalić, że nie jest to oczekiwanie na drugą książkę w dorobku, więc syndrom drugiego dzieła możemy odłożyć do lamusa. Jhumpa Lahiri (rocznik 1967) debiutowała zbiorem opowiadań Tłumacz chorób w 1999 roku, zgarniając Nagrodę Pulitzera. Cztery lata później ukazała się jej powieść Imiennik i dopiero w 2008 nadszedł czas na kolejny tom opowiadań Nieoswojoną ziemię.
Droga Jhumpo, co dalej? Co wydane, szybko nadrobię. Pozostają publikacje w New Yorkerze i zaciskanie kciuków za kolejny udany tytuł.
Zdjęcie zapożyczyłam (nie wiem, czy mogę, ale nie sposób się oprzeć) z oficjalnej strony Autorki. Typ urody ma swoje przełożenie na klimat jej opowieści. Urodzona w Anglii (obecnie mieszkająca w Nowym Jorku), jest córką bengalskich emigrantów. Podobnie jak Hema, Ruma, Sudha czy Sang – bohaterki z jej opowiadań, które choć urodzone już na amerykańskiej ziemi – tej nie do końca „oswojonej” – wynoszą z domu poczucie własnej odrębności. Czasem jest ono powiązane właśnie z typem urody, który wyróżnia je nawet w wielokulturowym amerykańskim świecie, z domową kuchnią, z wystrojoną w sari matką, a czasem wynika z przekazanych przez rodziców lęków, determinacji, ambicji.
Jhumpa Lahiri pisze o tym, co zna. O tożsamości składanej z przemieszanych puzzli. Dla pierwszego pokolenia Hindusów z Bengalu Zachodniego, które ukształtowane w Indiach, tworzy nową tożsamość na emigracji, ilość rdzennych puzzli jest większa. Wyraźniejsza siła kontrastu, konieczność potwierdzenia umiejętności zawodowych, zaradności życiowej, utrzymania się na fali przy diametralnie innych wiatrach. To prawdziwa fuzja. Drugie pokolenie ma do dyspozycji puzzle o stonowanych barwach, ale i tu gdyby zabrakło kilku cząstek tradycji, mozaika tożsamości byłaby niepełna.
Dlaczego warto sięgnąć po opowiadania Jhumpy Lahiri? Dla dobrej prozy obyczajowej, przyprawionej egzotyką, nie niszową, lecz otwartą na asymilację z nowoczesnością i wielokulturowością. Zwłaszcza, że wspomniana wyżej mozaikowa tożsamość jest zjawiskiem coraz powszechniejszym. Są jeszcze dwa inne atuty: zręczność narracji i psychologiczne portrety bohaterów, ich relacji z najbliższymi osobami. Te atuty są nierozłączne.
W Nieoswojonej ziemi mamy pięć niezależnych od siebie opowiadań i trzy połączone ze sobą parą bohaterów, tworzące rozwijającą się w czasie spójną historię. Tercet jest nieco inaczej pisany (Raz się żyje – Koniec roku – Upragniony brzeg). Narracja personalna raz oddaje głos Hemie, raz Kaushikowi. Ich matki poznały się, gdy jedna zajęta była radosnym macierzyństwem, a druga właśnie dowiedziała się, że jest w ciąży. Przyjaźń obu rodzin, ukazana w kilku odsłonach stanowi tło znajomości i preludium historii miłosnej między Hemą a Kaushikiem. Historii zawiłej, pełnej zakrętów, wydarzeń możliwych, choć niespodziewanych, rozgrywającej się w perspektywie kilkudziesięciu lat. To nietypowe. Pierwszych pięć opowiadań rozpisanych jest znacznie skromniej. Postaci umieszczone są w ciaśniejszym pierścieniu czasu i przestrzeni. Nie dzieje się wiele, lecz nawet w niepozornym zdarzeniu uruchamia się wszystko, co ważne w danej relacji.
Dzieje się co? (żadnych spojlerów, naprawdę)
Ojciec, od kilku lat owdowiały, odwiedza dom dorosłej córki, Rumy, która rozważa, czy powinna, i czy chce zaoferować mu wspólne mieszkanie (tytułowa Nieoswojona ziemia).
Sedha obserwuje młodszego brata, uzależnionego od alkoholu i nie wie, ile jest w tym jej winy (Samo dobro).
Amit zabiera żonę na ślub swej przyjaciółki sprzed lat. Marzy o romantycznym oderwaniu od codzienności, a nachodzi go ciąg niepewności (Wybór noclegu).
Córka opowiada o obserwowanej i odkrywanej po latach przyjaźni swej matki z przyjacielem domu, przyjaźni, która zastępowała miłość. (Piekło i niebo).
A Paul, przygotowujący się do doktoratu z literatury, towarzyszy nieudanej relacji miłosnej swej hinduskiej współlokatorki (Niczyja sprawa).
Zabrzmiało niepozornie? Ale te proste historie mieszczą w sobie znacznie więcej. Opowiedziane sprawnie, bez dłużyzn, wybrzmiewające na koniec finałem zamykającym pewien rozdział w życiu postaci. Dobrze skomponowane, z rewelacyjnie ustawioną perspektywą oglądu. Teraz, gdy wertuję tę książkę, podpatruję, jak ciekawie autorka rozdzielała rolę narratora. Delikatnie obecny jest narrator nadrzędny (auktorialny), raz po raz wprowadzone są osoby trzecie (kilkakrotnie dziecko, ściślej: wspomnienia z czyjegoś dzieciństwa), to znów naprzemiennie główni bohaterowie.
I przyznam, że nieraz miałam wrażenie, że odnajduję w tych opowieściach własne odczucia.
A Jhumpa Lahiri bierze na warsztat wyjątkowo subtelne stany emocji czy refleksji. Bardzo mnie ujęło spotkanie ojca z córką, w którym początkowo sekundowałam obcości odczuwanej przez Rumpę (córkę), jakiemuś nieuchwytnemu żalowi o niezrozumienie, zbyt duży dystans, a potem uderzyła mnie perspektywa ojca. Jego niepokój o naiwność córki, jej życiowe kalkulacje, które grożą wywrotką, bo zbyt wiele zawierzają niezmienności tego, co jest w ciągłym ruchu. I to, co jeszcze trudniej uchwycić: bliskość i obcość, które splatają się w warkocz wiążący z sobą matkę (ojca) i córkę (syna). Podobnie: siostrę i brata, męża i żonę.
Najsłabiej zapamiętam opowiadanie Niczyja sprawa. Ono jedno zostawiło niedosyt. Zbyt ciekawie rozegrany był początek, bym to, co stanowi ciąg dalszy przyjęła jako optymalne. Poza tym w tym tekście jest najwięcej literówek, a nawet kilka nieporadnych translatorsko zdań, czego nie rozumiem, bo tłumaczem była Anna Kołyszko. A sądząc po obramowaniu jej nazwiska na stronie tytułowej, była to jedna z jej ostatnich prac. Może właśnie niedokończona, redakcyjnie niedopatrzona.
Niedosyt pozostawia również moja notka, bo nie udało mi się utrwalić kilku olśnień towarzyszących tej lekturze. O czym wspominam, by raz jeszcze potwierdzić, że w prostocie prozy Jhumpy Lahiri kryje się skomplikowany desant, którego szkic nie odda, nie zastąpi.
Też byłam zachwycona! :) Twoja notka ucieszy też na pewno Chihiro, która, o ile dobrze pamiętam, bardzo lubi książki Lahiri.
Moim zdaniem zbiór „Tłumacz chorób” jest jeszcze lepszy. Pozornie mniej efektowny, ale równie głęboki.
Tak ładnie oswoiłaś „Nieoswojoną ziemię” w swojej recenzji.
Niezbyt podobało mi się tylko opowiadanie z tsunami, Wydało mi się trochę hollywoodzkie.
Ja też niecierpliwie czekam na kolejną książkę Jhumpy!
Czytam Imiennik, Tłumacza… wyhaczę przy późniejszych łowach bibliotecznych. A czytane tytuły mam na własność, bo oba kupiłam w ciemno po Twojej recenzji. Zwłaszcza po uwadze, że klawiatura Jhumpy Lahiri jest pozbawiona wykrzyknika :)
Nie podobał Ci się epilog historii Hemy i Kaushika… Ja czytałam z przyjemnością, choć jest w tej opowieści czegoś nadto. Zwłaszcza w ostatniej odsłonie, gdy dwadzieścia lat życia obojga jest równolegle zrelacjonowane. Dwie pierwsze odsłony przekonały mnie do bohaterów na tyle, że byłam ciekawa ich losu. Bez preludium to ostatnie opowiadanie nie miałoby jednak klimatu.
Korzystając z pętli czasu bez zajęć (co nie znaczy, że jest on tak absolutnie niezagospodarowany), postanowiłam sięgnąć po blogowe polecanki. ZZa zakrętu mruga do mnie – wciąż bliżej nieznana -Flawia z Zatrutego ciasteczka. :)
Przeczytawszy Twoje zgrabne wprowadzenie w twórczość tej Pani (nawiasem mówiąc – jest piękną kobetą), zastanawiam się, dlaczego polscy emigranci (i ich pokolenia) nie mają swojego odpowiednika Jhumpy Lahiri?
Wygląda na to, że wyjątkowo twórczy ferment przeżywają ludzie, którzy do Europy lub Stanów Zjednoczonych przybyli z Azji lub Afryki. Czyli z tzw. kultur egzotycznych dostali się pod wpływy – czy też raczej zmuszeni byli do asymilacji, (lub choćby tylko adaptacji) – cywilizacji (a tym samym i kultury) Zachodu.
Jhumpa robi rzecz genialnie prostą: wybiera temat, który ma na wyciągnięcie ręki: Jak żyją Bengalczycy różnych pokoleń wyrwani ze swych ojczystych miejsc i przesadzeni do amerykańskiej ziemi? Naturalne jest nasiąknięcie tych tekstów hinduskim kolorytem, z autopsji i obserwacji znane są jej trudności adaptacyjne, może korzystać z oryginalnej perspektywy patrzenia na Amerykę. A do tego: nic jej nie ogranicza. Nie pretenduje do roli pisarki narodowej, a klimat wyjściowy jej utworów pozwala pisać o wszystkich subtelnościach czy zawiłościach, jakie tylko zapragnie wziąć na warsztat. Pięknie pisze o samotności, o więzach rodzinnych, o pasjach, lękach, utracie. O uniwersaliach.
Boję się pytać, dlaczego nie ma polskiego odpowiednika, widocznie nie ma, może kiedyś się pojawi… Tu się ścierają dwie racje. Jedna mówi: pisz o tym, co najlepiej znasz, opisuj swój świat (wcale niekoniecznie autobiograficznie), czerp inspirację z korzeni. Na marginesie dodam wskazówkę Stephena Kinga, by pisać też w takiej konwencji, którą się najbardziej lubi czytać (to tłumaczy naturalny wybór horrorów, czy fantasy itp). Druga racja podpowiada, że żadnego przypisania do tematów nie ma, a dyskusje o powinnościach pisarzy są rozprawianiem o gruszkach na wierzbie.
Niemniej jednak… gdy sobie wyobrażam polskiego pisarza, który bierze na warsztat „polskość”, to coś mi podpowiada, że to nie będzie naturalne, że będzie musiał się zmierzyć (najpierw mentalnie a później faktycznie) z rzeszą krytyków lub krytycznie nastawionych czytelników, którzy będą interpretować polski wizerunek śmiertelnie serio i odnosząc go do własnych mniemań o polskości. Naturalność nie udźwignie napięcia.
Tak mi się wydaje. Ale to nie znaczy, że tak być musi i że nie ma czy nie było takich, którzy zgrabnie z tych ograniczeń się wyplątali. Nie przychodzą mi do głowy nazwiska.
Jhumpa piękną kobietą jest. Dlatego jej fotka zastąpiła u mnie okładkę. Były jeszcze inne zdjęcia, ale z prywatnych witryn wolałam nie podkradać.
Ale nie wiem, czy twórczy ferment wynika ze zderzenia kultur radykalniej odmiennych (Afryka, Azja – USA), czy to jest kwestia talentu i wiary w literaturę, które są rozsiane bez żadnej miary, bez przydziału na nacje.
b ladnie napisane – tez tak nastrojowo i powoli
bangladesz-pakistan-indie wydaly wielu emigrantów (z afryka wlacznie) i teraz to daje plony w postaci róznej jakosci literatury. o takich klimatach pisze tez naipaul. mnie najbardziej podobala sie lata temu AR i bóg rzeczy malych, a potem biale zeby zadie s. dobrze pisze tez hanif kureshi. wpisalam sobie nazwisko pani lahiri do obadania w bibliotece (na razie czeka janesh vaidya)
o polskiej (malej) emigracji pisala gretkowska: my zdies emigranty. zdecydowanie uwazam, ze material by sie znalazl – pytanie tylko czy polski czytelnik gotowy j na przyjecie obrazu polskiego emigranta? bo w swiadomosci ogólu pokutuje obraz latarnika polaczony z wyobrazeniem o karierze nikodema dyzmy – taka ciotka z hameryki, kt siedzi na swoich dolarach i placze z tesknoty za utracona ojczyzna. tymczasem polacy na emigracji to nie j ladny widok – wychodza na jaw kompleksy i najnizsze instynkty. wielu polaków udaje bardziej papieskich niz sam papiez – czyli wychwalaja kraj emigracji pod niebiosa, podlizujac sie tubylcom i przy okazji wylewaja wiadra pomyj na PL. albo inwaduje kraj niczym bezludna wyspe, ingnorujac kulture i nawet nie staraja sie nauczyc jezyka. czyli podobno zachowania jak rzeczoni hindusi – z tym, ze mu czyjemy sie LEPSI. cejlonczykom, karaibom itp. nalezy tylko pogratulowac poczucia humoru na wlasny temat i dystansu do siebie…
Dlaczego od razu mielibyśmy opisywać ten świat polskich emigtantów od tej najgorszej, mało chwalebnej strony, (na którą zwrócono uwagę w powyższym komentarzu)?
To tylko jedna z faset rzeczywistości.
Swoją drogą, przypomniało mi się, że swego czasu zrobił tak Redliński („Szczuropolacy”), ale to wyglądało raczej na karykaturę, było właściwie satyrą, a może nawet, w pewnym sensie, paszkwilem (o czym już mógł świadczyć sam tytuł jego książki zajmującej się Polakami żyjącymi na Brooklynie).
Ja jednak, pisząc swój pierwszy komentarz, nie miałem na myśli literatury emigrantów polskich pisanej dla Polaków, tylko takiej, która zainteresowałaby także innych czytelników (a z takim zainteresowaniem spotkały się książki Lahiri, czy innych pisarzy wywodzących się z „egzotycznych” kręgów kulturowych.)
Czegoś takiego nie ma.
(Jeśli się mylę, to proszę mnie poprawić).
mnie sie wydaje, ze jak literatura j dobra, to ja beda czytac wszyscy. natomiast wybór jezyka, w kt sie pisze w jakis sposób okresla krag odbiorców, w kazdym razie tych pierwszych. zadie smith pisze o swoich emigranckich korzeniach, a czytaja ja wszedzie
w kazdym razie wczesniej czy pózniej ksiazka dojdzie do PL i tu dylemat – bo jak nie byc zlym ptakiem, co to gniazdo kala? polacy maja o sobie malo realistyczne mniemanie – kt na pewno rózni sie od mniemania o polakach, jakie ma ludnosc tzw.zachodu. z tego wzgledu na pewno warto, zebysmy sie sami definiowali (wczoraj obejrzalam film z polakiem w UK w tle – mial flanelowa koszuke i szynke w szarym papierze). uwazam tez, ze na tyle duzo polaków zyje i pracuje gdzie indziej, ze rzeczywiscie moga cos juz o swoich losach opowiedziec. nie chodzi mi o to, zeby pisac karykature czy obsmiewac – lecz los emigranta nie j lekki i pora to glosno powiedziec
w SE, gdzie mieszkam od 20 lat byla taka próba opisania losów rodzinnych przez zbigniewa kuklarza. jego pierwsza ksiazka stala sie przebojem: „hjälp! jag heter zbigniew”. pisana z duzym dystansem do zarówno szwedów jak i polaków i smieszna. jego druga ksiazka byla slabsza (obie napisane po szwedzku pzrez emigranta w drugim pokoleniu)
Zacznę od Jhumpy. „Bengalskie” nie znaczy u niej rozrachunkowe, hermetyczne, niszowe. Czytam nie tylko – nie przede wszystkim – po to, by zrozumieć mentalność emigrantów z Indii. Czytam, bo to jest dobra proza i dlatego, że odnajduję w niej to, co dotyczy również mnie, a przynajmniej moich pytań i obserwacji.
O tym pisze Sygryda (M.,mam się zwracać do Ciebie tym blogowym imieniem?), że dobra literatura się obroni.
Obstaję przy tym, że pisanie o polskich klimatach może być dla autora obciążeniem. Bo to, na co czekamy (tu chyba zgodność w temacie) to nie satyra, ale po prostu obraz naszkicowany z dystansem i humorem. Nie żeby miało być komediowo, wystarczy, że nie na koturnach i bez pozy. I dla ludzi, nie tylko dla rodaków.
Logosie, trafiasz w środek tarczy – taka właśnie jest Jhumpa, bez ograniczonego targetu.
Może trzeba zaczekać „jeszcze chwilę”, by ktoś posłużył się angielskim? Ktoś z drugiego pokolenia, ktoś, kto wybierając angielski, będzie pisał nie tylko do swoich (więc nie zabierając głosu w żadnej narodowej dyskusji)?
Chimamanda Ngozi Adichie (Nigeria), Jhumpa Lahiri (Indie) czy Zadie Smith (Jamajka) tworzą literaturę anglojęzyczną. I ten techniczny szczegół przeważa szalę na rzecz dotarcia z tym, co rdzenne do szerszego kręgu odbiorców.
Ale to też dziwne, prawda? Żeby polskich klimatów szukać w niepolskojęzycznej literaturze…
Literatura podejmująca temat złożonej tożsamości, to szeroki temat. Nie jestem specjalistką, ledwie rozpoznaję teren. Wam obojgu jest on życiowo bliższy, choć mnie również wciąga.
Mogę zapowiedzieć, że „Archipelag” jesienny uczyni tożsamość lejtmotywem. Jestem ciekawa, w jakim kierunku podążą artykuły tematyczne.
Odrębna rzecz to nazwiska, które przewijały się w waszych komentarzach…i to, że nie było bezdyskusyjnych nazwisk polskich. Ale była – chyba rozsądna – świadomość (życzenie?), że może my ich nie znamy, a one są?
Ach! U Jhumpy (czytam Imiennik!) jest tak, że Bengalczycy na obczyźnie są wielką rodziną, spotykają się, świętują, podtrzymują relacje. O, to dla nas prawdziwa egzotyka ;)
tamaryszku / tamaryszko / r – dziekuje ci za literackie uscislenie mojej wypowiedzi. o to mi wlasnie chodzilo!
z ta tozsamoscia to b ciekawa sprawa. dopóki sie obraca w swoim grajdolku to j sie soba i u siebie – ale wystarczy sie przemiescic i j sie innym, dziwnym, obcym. ludzie pytaja: ktos zacz? a ty musisz najpierw sie zastanowic i poszukac w sobie tego, z czym sie identyfikujesz, a potem udzielic dyplomatycznej acz prawdziwej odpowiedzi. najgorzej, ze ludzie spodziewaja sie prostych tozsamosci: jestes z nami czy nie? nie musze dodawac, ze upieranie sie przy zlozonej i odbieranej za wraza tozsamosci to ryzyko. z drugiej strony nozliowsc do autokreacji – ostatnio spotkalam iranke, kt przedsawila sie jako…persjanka. i w ten sposób odciela sie od rezimu
mów mi jak ci wygodnie – juz sie przyzwyczailam, ze niejedno mam imie ;-)
Ciekawa, ciekawa.
Z jednej strony niewygoda nieprzynależności, z drugiej – możliwość autokreacji (albo chociaż świadomego wyboru). Wszelkie pogranicza mają w sobie pewien naddatek i potencjał twórczy.
M. – to trzeba przetwarzać, przynajmniej zapisywać. Zakasuj rękawy. :)
ren
Dziękuję tamaryszku za inspirację. Gdzieś mi nazwisko autorki już wcześniej mignęło na chwilkę, mrugało porozumiewawczo i zachęcająco, a ja ignorowałam wysyłane znaki. Po Twoim tekście Jhumpa Lahiri trafia na listę do zaprzyjaźnienia się z jej twórczością koniecznie. Lubię pisarstwo osób zanurzonych w wielokulturowości, niesie często ze sobą ogromne bogactwo doświadczeń i zupełnie odmienny sposób postrzegania świata. Czas wyruszyć na łowy biblioteczne lub księgarskie.
Urshano, jak słusznie zauważyłaś, nie odkrywam świeżynki literackiej, bo już niejeden blog do Jhumpy się odwoływał. I tak to chyba działa. Notuje sobie człowiek nazwisko, potem lista się nie mieści na stronie, a w ręce i tak wpadają inne tytuły. Aż szpilka powraca i kłuje w to samo miejsce, co niegdyś, i zaskakuje. Warto. Imiennik jest bardziej nasycony klimatami hinduskimi. Nieoswojona ziemia lekko o nie zahacza. Polecam.
„…Bengalczycy na obczyźnie są wielką rodziną, spotykają się, świętują, podtrzymują relacje. O, to dla nas prawdziwa egzotyka”
Dlaczego egzotyka?
Dokładnie to samo robią na obczyźnie Polacy w Ameryce ;)
Może. Nie wiem. Z mojego rozeznania obstawiałabym raczej większą dozę nieufności, nie to że separacji, ale i nie otwieranie się na każdego, kto znad Wisły. Scenki z prozy Lahiri są pod tym względem dość zabawne – np. imprezy (nastoletnie urodziny syna!) na kilkadziesiąt osób, z tygodniowym pichceniem bengalskich potraw. Dodajmy: w przeddzień zorganizowano spotkanie przy typowej pizzy dla amerykańskich przyjaciół tegoż nastolatka. Podejrzewam, że Polacy inaczej rozłożyliby akcenty. Chyba, że masz na myśli ekstremalne skupiska polonijne.
Ale nie mów mi, że uogólniam, bo jasne że uogólniam. Nie wypowiadam się przecież na temat konkretnego Igreka (którego Ty znasz, i który się w uogólnieniu nie mieści).
Ja w każdym razie wczytuję się w przywiązanie do tradycji/rodziny cechujące niektórych Bengalczyków (pierwsze pokolenie) jak w opowieść egzotyczną i uroczo odmienną od mojej mentalności. ;)
Ale powiedz mi Tamaryszku, czy kiedy Lahiri pisze swoje książki, to uogólnia, czy też pisze o „konkretnych Igrekach”? ;)
Cóż, posłużę się cytatem z Rejsu: Te pytania są tendencyjne! Inny zestaw poproszę. :)
A jeśli już, to powiem tak: w opowiadaniach pisze o bardzo konkretnych sytuacjach (kontekst bengalski jest minimalny, choć wyjściowy) i ciekawie sportretowanych ludziach. Ale już w powieści (Imiennik)…o, tu bohaterem jest … nie kto inny jak Gogol!
O rety. Przepraszam z góry za mój komentarz, może wydać się trochę impertynencki, ale mam wrażenie, że za chwilę otworzę lodówkę, a tam będzie dyskusja o „polskości” (co możliwe, ciągle się tam chłodzi puszka Lecha, obok jakichś francuskich marek;) W sobotę podczas spotkania z koleżanką, Polką oczywiście, musiałam wysłuchać jacy to Polacy (ci „inni” Polacy, ciekawe że to zawsze są „ci inni” nawet jeśli macha się zaimkiem „my”) to rasiści i w ogóle… Przed chwilą otworzyłam Politykę i od razu nadziałam się na panią Gretkowską, rozprawiającą się z tematem polskości za pomocą ciężkiej amunicji (jak to ona). Teraz czytam ciekawą notkę o bengalskiej pisarce, a w komentarzach? Polskość i Polacy!
Ciekawe czy jest jakiś inny naród, który tak bardzo się samoanalizuje, wylewając równocześnie takie wiadra pomyj na swoich współrodaków? Uf, całe szczęście, że za oknem lato i można lato zobaczyć, nie polskość ;)
A zmieniając temat – czy to jest powieść w stylu Białych Zębów? Czy masz może jakieś pojęcie jak wymawiać to imię pisarki? (po prostu z angielska?)
Z jakiej góry?
Aaaa… z Montmartre ;)
Ja się wypowiadam na temat tożsamości (granicznej, złożonej, emigracyjnej). A że nie mogliśmy znaleźć fajnych polskich opisów tego fenomenu, to zrodziły się gdybania: dlaczego? Ale przecież nie machamy szabelką i nie wylewamy żadnych pomyj. A może znasz przykłady literatury, która się w tym polskim sosie nie tapla, a o Polakach na emigracji opowiada? Wiem – emigracja to złe słowo na dziś. Ale „obczyzna” nie lepsze, więc zostawiłam. Bo że bohater jest Polakiem lub ma polskie korzenie – to chyba może być? To nie jest bicie piany chyba.
Czaro, więc Nieoswojona ziemia nie przypomina Białych zębów. To są opowiadania, w których rzecz się rozgrywa bez epickiego rozmachu, bagaż tradycji jest lekki, a opowieści są uniwersalne.
Natomiast Imiennik – tak, on jest bardziej w typie Zadie Smith. Bo to saga rodzinna, kotłuje się tu od różnych mentalnych i obyczajowych specyjałów.
Jak się wymawia, nie wiem. Też pytam. :)
ren – jakbys mi tak siedziala na ramieniu i mobilizowala to moze by z tego pisania co i bylo…
no i popatrz jaka sie dyskusja wywiazala – wychodzi niestety na moje, ze sie NIE da rzeczowo podejsc do zagadnienia. moze nastepne pokolenie?
mnie by sie marzyla taka epopeja, najlepiej wielopokoleniowa. nota bene serial „londonczycy” byl nice try
Sama zobacz: nie wiem czy większy problem w tym, że lubimy się samoanalizować, czy też w tym, że swojskość daje nam kopa i podskakujemy, gdy nam ktoś ją podsuwa.
No to pisz. :)) Pa.
Ja też nie zauważyłem byśmy tu jakąś „polskość” roztrząsali.
Ot, zastanowiliśmy się jedynie, dlaczego brak pisarzy Polaków (ewentualnie polskiego pochodzenia), którzy by wejście do obcej kultury (Zachodu np.) i wynikający stąd efekt „multi-kulti” wykorzystali tak efektywnie, by zdobyć szerszy rozgłos – i to zwłaszcza poza kręgiem czytelników związanych z „polskością”.
Jest kilka opcji:
– albo tacy pisarze są, ale my ich nie znamy?
– albo rzeczywiście ich nie ma (bo Polakom nie chce się pisać; bo uważają, że to jest bez sensu i że nikogo by to nie zainteresowało; bo w siebie nie wierzą… itp.)
Może rzeczywiście piszący Polacy wydają się światu mniej interesujący, niż np. piszące panie (lub panowie), których rodzice urodzili się w Indiach, Bangladeszu, Chinach, Nigerii, Iranie… etc.
Ale przecież nie jesteśmy wcale mniej zdolni od innych (nacji czy mieszanek)
A może jednak?
logos amicus – nie zgadzam sie z toba
przede wszystkim mam wrazenie, ze masz wyrobiona opinie i niespecjalmnie czytasz to, co zostalo tutaj powiedziane – a po mojemu zostaly wymienione domniemane przyczyny
multi-kulti to niespecjalnie udane okreslenie, kt lansuja glównie politycy. jezeli popatrzysz wstecz, to lansujacym skutecznie multi-kulti polakiem byl singer. opisywal zydów z ich kultura, mieszkajacych w PL. inny przyklad to kosinski – przybysz zza oceanu – kt „multowal” do stanów kulture polska i zydowska
w SE glosem liczacym sie w debacie j maciej zaremba. trudno odmówic jego „higienistom” braku sily przebicia! pisal tez o polskim hydrauliku. jego zona „pozyczyla sobie” malinowskiego z witkacym, ale to juz inna sprawa ;-)
kuklarz znajdowal sie na szczycie najlepiej sprzedawanych pocketów latem 2006 (stad sie o nim dowiedzialam)
ksiazka leny einhorn „podróz niny” (równolegle do filmu) tez stala sie hitem wydawniczym w SE
z tym „jesesmy mniej zdolni” to prosze, mów za siebie! w pewnym sensie to wyrazenie j jedna z przyczyn – osoby z kompleksami rezygnuja w przedbiegu. myslalam, ze przekonanie o wyzszosci jednego narodu nad drugim to juz pogrzebana przeszlosc? DAWNIEJ potrafiono pokazac testami psychilogicznymi, ze czarna rasa j mniej zdolna – na cale szczescie teraz juz nalezy do niechlubnej historii
sama, jak potrzebuje, to pisze do gazety i jeszcze sie nie zdarzylo, by mi odmówiono publikacji. wrecz przeciwnie, tubylcy chwala, ze „prawdu kazu”. a nauczylam sie jezyka po trzydziestce (jako szóstego)
ren – niedawno mialam okazje wypowiedziec sie do kwartalnika kulturalnego na temat sztuki publicznej. miejscowi pochwalili, ze wywazona i zniuansowana wypowiedz. a moje wlasne dziecko, wychowane tu, a obecnie mieszkajace w PL mialo pretensje: bo jakzesz ja moglam skrytykowac cos polskiego!
no i jakze tu pisac? wbrew sobie sie przeciez nie da
a kiedy wychodzi ten wasz nowy numer?
Nie, Tamaryszku, bohater Polak to nie jest bicie piany. I też nie znam takiej literatury – oprócz może „My zdies emigranty”. Czytałam to dziesięć lat temu i czytało mi się bardzo dobrze, w porównaniu do innych powieści Gretkowskiej. I nie wydaje mi się, żeby wtedy już ta Pani tak machała szabelką, jak to ujęłaś, pamiętam bardziej ezoteryzm niż „polskość” ale musiałabym zajrzeć jeszcze raz.
Pytałam o Białe Zęby, bo bardzo mi się tak książka podobała. Zatem chyba zaczęłabym chętniej od Imiennika. Chociaż może jedna Zadie Smith mi wystarczy?
Zadedykuję Ci recenzję Imiennika. I wtedy zdecydujesz: co, kiedy i czy w ogóle cokolwiek wrzucisz na listę. :)
Tamaryszku – trzymam za słowo. Kiedy, kiedy? :)
Droga (drogie?) szwedzkiereminiscencje,
proszę Cię, przeczytaj jeszcze raz mój ostatni komentarz.
Tym razem ze zrozumieniem ;)
(Jako władająca 6 językami, nie powinnaś mieć z tym chyba większego problemu.)
Sorry, Tamaryszku, za lekki sarkazm ;)
a kysz, zmaro nieczysta! co ty, osobo bez plci (i wiary) mozesz wiedziec o procesach kognitywnych, zachodzacych w moim mózgu?!
i vice versa – zachecam ciebie do powtórnego pzreczytania swojej wypowiedzi
jezyk mozna opanowac w kazdym wieku (jak sie ma po temu predyspozycje i motywacje) – zachecam do rozwoju osobistego ;-)
zas na temat scientific rasism mozna poczytac w „introducing psychological research. second edition: revised and expanded” píora banyard i grayson, str.159 (rozdzial: cultural diversity)
oj-tam, oj-tam!
(to za chwilę będzie obciachowe, ale na dziś jest powiedzonkiem nr1 wśród nastolatów).
Spięcie nastąpiło na liniach peryferyjnych, więc nie ma się co nakręcać.
Wleźliście do przeciwnych okopów, a przecież wojny nie ma. Zapraszam na pole neutralne, na – no man`s land.
M., ja wychwytuje z Twego komentarza ziarna informacji o swojskich kontekstach w szwedzkiej literaturze. Zarembę miałam na końcu języka, niestety, nie czytałam, ale słyszałam nie raz. Dorzucam sobie do bazy pamięci również Kuklarza. A skoro przypomniałaś Singera…o to mi chodziło! Singer wypełnia to miejsce, w którym do tej pory nie mogliśmy nic dostrzec. Wcale mi nie przeszkadza, że w żadnym leksykonie jego nazwisko nie wpisuje się w kanon literatury polskiej. (I dodam, że w Klubie Czytelniczym U Anki w lipcu dyskusja o Sztukmistrzu z Lublina).
Co do czytania ze zrozumieniem, powiem tak: Logos rzeczywiście nie może wiele wiedzieć o procesach kognitywnych zachodzących w głowie M. Ja też nie wiem. Ale płeć ma jak najbardziej określoną i gdzie mu tam do diabla?! Ma bardzo ładne oczy. Chyba że to właśnie symptom siły nieczystej? Eee…nie…
Odczytałam komentarz Logosa jako głos podsumowujący, uzupełnienie mojego (ad vocem Czara) i -jako że do Paryża słowo było słane, więc i paryską elegancję dostrzegam. Pytanie retoryczne, które kończy wypowiedź Logosa, jest czymś w rodzaju specialite de la maison. I nie tyle pełni rolę kija w mrowisku, co furtki dla tych, którzy nie są nasyceni puentą.
Kwestii zasadniczej, czyli domniemań co do przyczyn, dlaczego polskie nie jest międzynarodowe, nie będę opatrywać wnioskami. Wyszło symptomatycznie. Kurczę, to aż niesamowite. Żadne z nas nie jest zakapiorem i w ciemno przy niczym nie obstaje – a proszę: rozgrzało się w duszy i na języku, że hey!
Pozdrawiam!
ren
ps.
Archipelag najbliższy już niebawem. (lipiec) Tematem będzie DROGA. Tożsamość dopiero w następnym.
ren – masz racje, przepraszam, ze sie nieelegancko awanturuje na twoim podwórku! jak to tutaj mówia, mam polski temperament, co jeszcze podgrzal pobyt na plazy
zaremba podobno wydal teraz w PL „higienistów”, rozszerzonych w stosunku do wydania szwedzkiego
dziekuje za dyplomatyczne zakonczenie dyskusji :-)
Ech, Tamaryszku,
no nie wiem czy z tych ładnych oczu to mi się wypada cieszyć :)
I na Boga, rzeczywiście nie mam bladego pojęcia o „procesach kognitywnych” zachądzących w mózgu „szwedzkiej reminiescencji” ;)
A tym posądzeniem o brak płci to też się szczerze ubawiłem :)))
I nawet mi się to spodobało, bo ja przecież lubię androgynów ;) :
http://wizjalokalna.wordpress.com/2010/07/30/pustka-i-zar/#comment-1910
Pozdrawiam :)
Nigdy o niej słyszałam, właśnie się to zmieniło, bardzo dziękuję.
@ Sygrydo (M.?, P.?)
Polski temperament w stonowanej Szwecji? Przynajmniej nie giniesz w tłumie. :))
Proszę, powiedz, jak do Ciebie się zwracać. Będzie mi zręczniej.
Bo: Szwedzkie reminiscencje czy Blog Sygrydy Dumnej też się co prawda wyróżniają z tłumu, ale zawilej wypadają w deklinacji.
Pozdrawiam!
@ Logosie,
Świetny tekst Androgyne. (Jak to możliwe, że go nie czytałam wcześniej?)
A jednak obie esencjonalności istnieć muszą (głównie jednak z naturalnego, ontologicznego? napędu), choć w każdym z nas mieszają się w różnych proporcjach.
I choć – jak zauważasz – prowadzi to do stereotypów w postrzeganiu boga lub ludzi o inaczej spolaryzowanej płciowości.
Ale powiem Ci, że dyskusja o literaturze, która poprzedza Androgyne zaskoczyła mnie.
Oczywiście, że Flaubert mógł powiedzieć: Pani Bovary to ja. A Tołstoj dobrze rozumiał Annę Kareninę. …Że o kobietach wiedzą coś tylko kobiety?- nie, to naiwne.
Czyli, mówiąc krótko, spodobało Ci się zwątpienie w Twoją jednorodność płciową? :))
@ Agnes,
dziękuję za ślad Twojej obecności. :)
Zachęcam. Wkrótce napiszę o jej powieści. Jeśli te notki posłużą komuś w podjęciu decyzji, co i w jakiej kolejności czytać, to będzie mi sympatycznie.
Pozdrawiam
ren
stonowani szwedzi staja sie, nazwijmy to, temperamentni po pewniej dawce alkoholu…ja moge zaoszczedzic, bo nie musze pic, zeby sie wygadac ;-)
czy nie mozesz pisac do mnie, tak jak to robisz, „m”? tak sie podpisuje pod mailami. rodzice nigdy mi nie mówili po imieniu, a szwedzi sie mecza, bo mam wyjatkowo polskie. chyba, ze chcesz mnie poglaskac z wlosem i mówic do mnie tak jak moja babcia (i jeden piekny narzeczony): „marzenie”
„Czyli, mowiac krotko, spodobalo Ci sie zwatpienie w Twoja jednorodnosc plciowa?:))
Bardziej rozbawilo, niz spodobalo… choc to tez – na swoj sposob ;)
Pewnie dlatego, ze juz dawno wyroslem chyba z koniecznosci potwierdzania swojej „meskosci”, ktore najczesciej odbywa sie poprzez uleganie stereotypom „macho” ;)
Do czego to moze prowadzic, to widac poniekad na przykladzie Hemingwaya – i wielu, wielu innych ;)
PS. Widze, ze bylas na „Drzewie” ;)
Odniose sie Tamaryszku, ale kiedy bede mial ku temu lepsza sposobnosc i czas na zastanowienie sie nad tym, co napisalas.
Greetings from LA :)
(Tj. z Kalifornii :) )
pozyczylam sobie lahirynke (a nawet dwie, jakby pierwsza okazal sie slaboczytalna), buchacha!
Pingback: tłumacząc samotność « tamaryszkowe pre-teksty