Archiwum dnia: 31 Sier 2012

oczyszczenie

Sofi Oksanen, Oczyszczenie, Świat Książki 2010

Gdy odsłonić skrzydełko okładki, ukaże się cała twarz. Pomarszczona wiekiem twarz kobiety. To odsłanianie i zmierzanie do czystego obrazu stanowi podskórne źródło opowieści. I nie tylko o wtajemniczenie czytelnika tu chodzi, również o narastającą świadomość bohaterów, przed którymi pojawiają się wyjaśnienia, nieraz już nieoczekiwane. Tym samym możliwe jest katharsis. Choć nie wiadomo, czy  „oczyszczenie” jest realne… Może jest? Bo chociaż nie cofnie się czasu, nie zmyje brudu, a co skręcone nie rozprostuje się magicznie, to samo ujawnienie prawdy ma swoją moc. Zwłaszcza, gdy całe dekady prawda była zakazana lub niedostępna.

Akcja właściwa rozgrywa się w Estonii, w roku 1992. Estonia dopiero co odzyskała niepodległość. To czas przeciągu: dawni prominenci kryją się po kątach, głowy podnoszą pokrzywdzeni (najczęściej ci, którzy wyszli z kąta i mają ochotę odpłacić za cudze krzywdy). W centrum są dwie kobiety: sześćdziesięciokilkuletnia Aliide Truu i dwudziestoletnia Zara. Estońska wieś, suszone kwiaty i zioła, zaprawy, tradycja kuchennych receptur. Pomidory, maliny, krem z nagietka. I one dwie – dopiero co się poznały – są z dwu różnych światów. 

Aliide niesie z sobą sporo wspomnień: przedwojennej sielanki, wojennej konspiracji, siermiężnej radzieckiej trucizny. Fabuła zawiązuje się w latach 30., obejmuje dekady. Aliide wcale nie jest dobrotliwą, spolegliwą kobietą, choć taką się może wydawać, gdy oferuje kąpiel i kolację. Zara również zaskakuje ciężarem doświadczeń, mimo wieku, ale zgodnie z tym, co sugeruje wygląd (mocny rozmazany makijaż, podarte błyskotliwe rajstopy, wyzywająca spódniczka mini). Łączy je upokorzenie i seksualna przemoc. Jedna doznała jej w piwnicach rajkomu (skojarzenie z ubeckimi przesłuchaniami jest sugestywne), druga w luksusowych wynajętych pokojach pod okiem chamskiego alfonsa. Więc łączy je ból zadanego gwałtu i strach, którego nigdy nie przegonią ostatecznie. Ale łączących nici jest o wiele więcej, co odsłaniają meandry fabuły i nieprzypadkowość spotkania.

O czym jest ta książka? [Powinnam zostawić kilka pustych linii, by zobrazować wahanie przed postawieniem diagnozy.]

O tym, że wciąż depcze się trawę, a trawa się wciąż podnosi. Ale bruzdy (brązowe plamy) zostają.
O strachu i poczuciu winy, który naznacza ofiarę. Tak, bo ofiara czuje się winna, podczas gdy oprawca strzepuje z siebie kurz.
O zdradzie i kompromisach.
O niewygasającej namiętności, która karmi się urojeniem.
Może też po prostu o historii naszych ziem, tyleż estońskiej, co i rosyjskiej, i polskiej, bo niezłomnych mężczyzn i karłowatych facetów, kobiet wyprostowanych i pogiętych było sporo. Analogie same się przywołują.

Absolutnie warto przeczytać! Bo na pewno jest to książka o czymś jeszcze. Można zahaczyć myśl i odbiór na całkiem innych treściach.

Dla mnie istotne są dwie sprawy. Jedna dotyczy rozpiętości emocji i odcieni kobiecych doświadczeń – sposobu połączenia skrajnie różnych tonacji. Porno biznes, w którego tryby dostała się Zara i ekstremalnie upokarzające przesłuchania Aliide przywodzą na myśl doświadczenia Róży z filmu Smarzowskiego. Może ich intensywność jest zamortyzowana tym, że te historie inkrustują opowieść współczesną, więc wypływają tylko na moment, pozwalają złapać oddech, są mniej lub bardziej zażegnane. Ale dosadne.
I od tego, co brutalne, przenosimy się w świat doznań kobiety „niewybranej”, kochającej tajemnie, zazdrośnie podpatrującej miłość ukochanego adresowaną do innej. Są też odsłony – chyba niepotrzebnych – poświęceń, czynionych dla ocalenia mężczyzny. [Sama nie wiem, czy słusznie sugeruję, że niepotrzebnych. Ale „poświęcanie siebie” trafiło na moją krótką listę niemądrych poczynań.]
Dalej Sofi Oksanen pokazuje związek kobiety i mężczyzny, którego podstawą jest szukanie bezpieczeństwa. By nie mówiono, że sama, by on ratował ją od ewentualnych napaści… W imię tych dobrodziejstw kobieta znosi to wszystko, co ją od niego organicznie odpycha: zapach cebuli, tępotę rozumowania i to, że w szczególe i w ogóle jest przeciwieństwem mężczyzny, którego kocha.
Wreszcie –
last but not least – Oksanen naprawdę zgrabnie wplata w tę powieść historię miłości szlachetnej i czystej, takiej przedwojennej. Myślę, że ten wątek potwierdza jej klasę pisania, bo tu najłatwiej można by omsknąć się w mieliznę. A moim zdaniem te różne tonacje łączą się zgrabnie. Przekonują. I trochę rozgrywają się w kleszczach historii (to ona upolitycznia zwykłe ludzkie sprawy), a trochę dzieją się poza czasem, powracają cyklicznie w innych dekoracjach.

Druga sprawa, która zatrzymała moją uwagę, to dwa, może trzy opisy doświadczeń ekstremalnych, które żeby przetrwać, trzeba być strzykwą. Tak to kiedyś nazwała Szymborska (Autotomia), a Sofi Oksanen idzie dokładnie tym tropem.

„W niebezpieczeństwie strzykwa dzieli się na dwoje:
jedną siebie oddaje na pożarcie światu,
drugą sobą ucieka.
Rozpada się gwałtownie na zgubę i ratunek.
na grzywnę i nagrodę, na co było i będzie.
W połowie ciała strzykwy rozwiera się przepaść
o dwóch natychmiast obcych sobie brzegach.
Na jednym brzegu śmierć, na drugim życie.
Tu rozpacz, tam otucha.
Jeśli istnieje waga, szale się nie chwieją.
Jeśli jest sprawiedliwość, oto ona:
Umrzeć ile konieczne, nie przebrawszy miary.
Odrosnąć ile trzeba z ocalonej reszty”.

Gdy ciało Aliide (a potem Zary) doświadczało apogeum strachu, ona nie była tym ciałem. Była śliną na nodze stołu, była kornikiem, który łączył ją z lasem, uruchamiał obrazy zgoła inne niż te, które dostrzec mogłyby oczy. Była muchą na żarówce. A nie maltretowaną kobietą, której doznań nie mogłaby przecież znieść. Była muchą…

Bo też ta mucha to wcale nie przypadek. Pojawia się niefrasobliwie w jednej z pierwszych scen. Aliide nie cierpi much, chyba dlatego – tak się początkowo zdaje – że roznoszą paskudztwa, zanieczyszczają żywność. Mucha jest na czwartej stronie okładki, tej spodniej… Jest znakiem tej podwójnej, niejednoznacznej tożsamości, która odsłania się w miarę dobiegania opowieści do mety. Odsłanianie to właśnie nerw Oczyszczenia.