oczyszczenie

Sofi Oksanen, Oczyszczenie, Świat Książki 2010

Gdy odsłonić skrzydełko okładki, ukaże się cała twarz. Pomarszczona wiekiem twarz kobiety. To odsłanianie i zmierzanie do czystego obrazu stanowi podskórne źródło opowieści. I nie tylko o wtajemniczenie czytelnika tu chodzi, również o narastającą świadomość bohaterów, przed którymi pojawiają się wyjaśnienia, nieraz już nieoczekiwane. Tym samym możliwe jest katharsis. Choć nie wiadomo, czy  „oczyszczenie” jest realne… Może jest? Bo chociaż nie cofnie się czasu, nie zmyje brudu, a co skręcone nie rozprostuje się magicznie, to samo ujawnienie prawdy ma swoją moc. Zwłaszcza, gdy całe dekady prawda była zakazana lub niedostępna.

Akcja właściwa rozgrywa się w Estonii, w roku 1992. Estonia dopiero co odzyskała niepodległość. To czas przeciągu: dawni prominenci kryją się po kątach, głowy podnoszą pokrzywdzeni (najczęściej ci, którzy wyszli z kąta i mają ochotę odpłacić za cudze krzywdy). W centrum są dwie kobiety: sześćdziesięciokilkuletnia Aliide Truu i dwudziestoletnia Zara. Estońska wieś, suszone kwiaty i zioła, zaprawy, tradycja kuchennych receptur. Pomidory, maliny, krem z nagietka. I one dwie – dopiero co się poznały – są z dwu różnych światów. 

Aliide niesie z sobą sporo wspomnień: przedwojennej sielanki, wojennej konspiracji, siermiężnej radzieckiej trucizny. Fabuła zawiązuje się w latach 30., obejmuje dekady. Aliide wcale nie jest dobrotliwą, spolegliwą kobietą, choć taką się może wydawać, gdy oferuje kąpiel i kolację. Zara również zaskakuje ciężarem doświadczeń, mimo wieku, ale zgodnie z tym, co sugeruje wygląd (mocny rozmazany makijaż, podarte błyskotliwe rajstopy, wyzywająca spódniczka mini). Łączy je upokorzenie i seksualna przemoc. Jedna doznała jej w piwnicach rajkomu (skojarzenie z ubeckimi przesłuchaniami jest sugestywne), druga w luksusowych wynajętych pokojach pod okiem chamskiego alfonsa. Więc łączy je ból zadanego gwałtu i strach, którego nigdy nie przegonią ostatecznie. Ale łączących nici jest o wiele więcej, co odsłaniają meandry fabuły i nieprzypadkowość spotkania.

O czym jest ta książka? [Powinnam zostawić kilka pustych linii, by zobrazować wahanie przed postawieniem diagnozy.]

O tym, że wciąż depcze się trawę, a trawa się wciąż podnosi. Ale bruzdy (brązowe plamy) zostają.
O strachu i poczuciu winy, który naznacza ofiarę. Tak, bo ofiara czuje się winna, podczas gdy oprawca strzepuje z siebie kurz.
O zdradzie i kompromisach.
O niewygasającej namiętności, która karmi się urojeniem.
Może też po prostu o historii naszych ziem, tyleż estońskiej, co i rosyjskiej, i polskiej, bo niezłomnych mężczyzn i karłowatych facetów, kobiet wyprostowanych i pogiętych było sporo. Analogie same się przywołują.

Absolutnie warto przeczytać! Bo na pewno jest to książka o czymś jeszcze. Można zahaczyć myśl i odbiór na całkiem innych treściach.

Dla mnie istotne są dwie sprawy. Jedna dotyczy rozpiętości emocji i odcieni kobiecych doświadczeń – sposobu połączenia skrajnie różnych tonacji. Porno biznes, w którego tryby dostała się Zara i ekstremalnie upokarzające przesłuchania Aliide przywodzą na myśl doświadczenia Róży z filmu Smarzowskiego. Może ich intensywność jest zamortyzowana tym, że te historie inkrustują opowieść współczesną, więc wypływają tylko na moment, pozwalają złapać oddech, są mniej lub bardziej zażegnane. Ale dosadne.
I od tego, co brutalne, przenosimy się w świat doznań kobiety „niewybranej”, kochającej tajemnie, zazdrośnie podpatrującej miłość ukochanego adresowaną do innej. Są też odsłony – chyba niepotrzebnych – poświęceń, czynionych dla ocalenia mężczyzny. [Sama nie wiem, czy słusznie sugeruję, że niepotrzebnych. Ale „poświęcanie siebie” trafiło na moją krótką listę niemądrych poczynań.]
Dalej Sofi Oksanen pokazuje związek kobiety i mężczyzny, którego podstawą jest szukanie bezpieczeństwa. By nie mówiono, że sama, by on ratował ją od ewentualnych napaści… W imię tych dobrodziejstw kobieta znosi to wszystko, co ją od niego organicznie odpycha: zapach cebuli, tępotę rozumowania i to, że w szczególe i w ogóle jest przeciwieństwem mężczyzny, którego kocha.
Wreszcie –
last but not least – Oksanen naprawdę zgrabnie wplata w tę powieść historię miłości szlachetnej i czystej, takiej przedwojennej. Myślę, że ten wątek potwierdza jej klasę pisania, bo tu najłatwiej można by omsknąć się w mieliznę. A moim zdaniem te różne tonacje łączą się zgrabnie. Przekonują. I trochę rozgrywają się w kleszczach historii (to ona upolitycznia zwykłe ludzkie sprawy), a trochę dzieją się poza czasem, powracają cyklicznie w innych dekoracjach.

Druga sprawa, która zatrzymała moją uwagę, to dwa, może trzy opisy doświadczeń ekstremalnych, które żeby przetrwać, trzeba być strzykwą. Tak to kiedyś nazwała Szymborska (Autotomia), a Sofi Oksanen idzie dokładnie tym tropem.

„W niebezpieczeństwie strzykwa dzieli się na dwoje:
jedną siebie oddaje na pożarcie światu,
drugą sobą ucieka.
Rozpada się gwałtownie na zgubę i ratunek.
na grzywnę i nagrodę, na co było i będzie.
W połowie ciała strzykwy rozwiera się przepaść
o dwóch natychmiast obcych sobie brzegach.
Na jednym brzegu śmierć, na drugim życie.
Tu rozpacz, tam otucha.
Jeśli istnieje waga, szale się nie chwieją.
Jeśli jest sprawiedliwość, oto ona:
Umrzeć ile konieczne, nie przebrawszy miary.
Odrosnąć ile trzeba z ocalonej reszty”.

Gdy ciało Aliide (a potem Zary) doświadczało apogeum strachu, ona nie była tym ciałem. Była śliną na nodze stołu, była kornikiem, który łączył ją z lasem, uruchamiał obrazy zgoła inne niż te, które dostrzec mogłyby oczy. Była muchą na żarówce. A nie maltretowaną kobietą, której doznań nie mogłaby przecież znieść. Była muchą…

Bo też ta mucha to wcale nie przypadek. Pojawia się niefrasobliwie w jednej z pierwszych scen. Aliide nie cierpi much, chyba dlatego – tak się początkowo zdaje – że roznoszą paskudztwa, zanieczyszczają żywność. Mucha jest na czwartej stronie okładki, tej spodniej… Jest znakiem tej podwójnej, niejednoznacznej tożsamości, która odsłania się w miarę dobiegania opowieści do mety. Odsłanianie to właśnie nerw Oczyszczenia.

10 komentarzy do “oczyszczenie

    1. tamaryszek Autor wpisu

      A korciło mnie, by odsłonić i fotkę w pełnej okazałości ukazać. Niech jednak będzie, że twarz pozostanie w cieniu, a mucha pod spodem. Sięgnęłam po tytuł, bo dobrze pisano o nim na blogach. Jeszcze nie wróciłam, by sobie (po lekturze) przypomnieć. Przypomnę. Ale właśnie okładka wbiła mi się w pamięć. Mucha. W ogóle: jest w tej opowieści kilka małych znaczących znaków. Zdjęcie, broszka, zeszyt… Polecam.

  1. czara

    Bardzo ta książka była nagradzana we Francji rok temu (a może dwa). Ja ją jeszcze mam przed sobą, ale po tak pięknym tekście na jej temat, nie będzie to długo trwało…

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Bo zgrabna rzecz. Rozegrana niczym grecka tragedia. Aliide wychodzi z domu, by sprawdzić, co to za kupka nieszczęścia leży pod jabłonką i to posunięcie zawiązuje akcję, która prowadzi do nieuchronnego. Spotkanie jest czymś nieodwracalnym, konsekwencje po prostu muszą nadejść i dopełnić życie Aliide. To jakby Kreon właśnie wydał swój rozkaz albo jak gdyby Edyp ogłosił szukanie mordercy Lajosa. Wszystko rozgrywa się w ciągu kilku dni. Rolę chóru, który dopowiada kontekst, pełnią retrospekcje – opowiadanie, rozmyślanie, zapiski Hansa, suche dokumenty policyjne. Myślę nad słabszą stroną i – być może – jest nią jednak jednowymiarowość postaci drugiego planu. Nieskalana Ingel, bezkompromisowy Hans…Ale to już zależy od odczytu. Tropów, by wziąć w cudzysłów taką jednoznaczną szlachetność jest całkiem sporo. Aliide Truu (de domo Tramm) jest absolutnie pierwszoplanowa. Choć życie obsadzało ją w rolach z drugiego planu.
      Ciekawa jestem, jak odbierzesz. Mam nadzieję, że dobre rekomendacje książce nie zaszkodzą. :)

  2. Ewa

    … a trawa się wciąż podnosi…O nieuchronnych plamach, wolę nie pamiętać.
    Właśnie oglądałam „Jesienną miłość’ (J. Gavras 2011); trudno bywa i starszym i młodszym… Wystarczy, że można ‚odrosnąć ile trzeba z ocalonej reszty’.

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      No tak… A gdy sobie człowiek uświadomi, że nie ma wpływu na wszystko…, że ma wpływ na bardzo niewiele, to właściwie jedyne sensowne – zająć się tą małą cząstką. „Ocaloną cząstką”, której można dać witalność i rozwój. I lepiej widzieć tę cząstkę, niż wypalone/zamarznięte/odłączone połacie.
      O Jesiennej miłości tylko słyszałam. Mam nadzieję, że choć na pewno nostalgicznie, to również inspirująco zadziałała. Trawa się podnosi. Selektywna pamięć to nasza broń i tarcza.:)

  3. Bee

    Świetny pomysł na okładkę!! Bez tekstu reklamującego byłaby jeszcze lepsza. Po wstrząsającej „Siostrze” Saramonowicz boję się opowieści o nadużyciach seksualnych, a wygląda na to, że i tu autorka nie oszczędza czytelnika. Pewnie jednak się przemogę.

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Nie czytałam Saramonowicz, nie mogę porównać. Na pewno warto sięgnąć po Sofi Oksanen. I tak sobie myślę…, że nie wiem, co odpowiedzieć a propos tych drastycznych tematów.
      Przede wszystkim: one nie dominują. To nie jest lektura wdzierająca się przemocą do świadomości.
      Pisząc, nieustannie selekcjonuję to, o czym decyduję się wspomnieć, od tego wszystkiego, co można posłać w cień. I mam świadomość, że gdybym przywołała coś z cienia, tonacja całości uległaby zmianie. Wspomniałam o seksualnej przemocy, bo to doświadczenie kluczowe i niezbyt wiele zdradzające. Ale pierwszy plan, to życie w lęku. A ściślej powroty lęku, który pozornie udało się uśpić. I jest tak, jak w jednym z mott: „Siedem milionów lat/ słuchało się przemówień führera,/ przez te same siedem milionów lat/ widziało się kwitnienie wiśni”. Cała wieczność przepleciona jest jednym i drugim. Powieść Oksanen też ma wiele tonacji.

  4. maria

    Wiele trudnych wątków poruszasz, min ten: ‚związek kobiety i mężczyzny, którego podstawą jest szukanie bezpieczeństwa. By nie mówiono, że sama, by on ratował ją od ewentualnych napaści…’ Ile takich związków widzę i teraz, wśród kobiet z mojego bliskiego kręgu . Historie, o których się wie, o których się słyszy, a wystarczy tylko usłyszeć parę zdań, żeby dopowiedzieć resztę. Takie archetypiczne kalki, tkwiące jeszcze we współczesnych kobietach, gdzie strach przed ‚napaścią’ i bezbronnością jest wysysany z mlekiem matki.
    I wątek Zary, nie znamy jakie motywy ją pchnęły pod skrzydła alfonsa – ale czyż nie jest to powtórzenie czyjegoś cierpienia ?
    Twoje porównanie w podsumowaniu ze strzykwą i wiersz Szymborskiej – rewelacja.
    Mucha, rzeczywiście – intrygująca . Kolejna książka będzie czekała w kolejce. Dziękuję.

    Odpowiedz
    1. tamaryszek Autor wpisu

      Trafiasz w sedno, mówiąc o archetypiczności. Ona jest założona – najprościej objawia się w Zarze. Analogie wcale nie są takie proste, ale są. I nie chodzi tu tylko o kluczowe doświadczenia kobiet, które zaznały przemocy. Chodzi o różne kobiece odczuwania, lęki (i dla uzupełnienia: sposoby rozumowania, przełamywanie impasu). Aliide zawsze wyczuwała u kobiet strach. Na kilometr, w tłumie, pod tysiącem masek. Wystarczył gest, ułamek spojrzenia, cokolwiek. To też mi się spodobało. To wyczuwanie u innych pewnego typu słabości. Ciekawe. Może tak jest? Ile niewypowiedzianych obaw i podejrzeń rozszyfrowujemy w tej drugiej – właśnie dlatego, że o coś podobnego raz intensywnie się otarłyśmy…
      Strzykwa Szymborskiej jest genialna w swej prostocie. I wpisuje się w ciąg rozważań nad istotą traumy. Pomyślałam też o Herbertowym Pan Cogito rozmyśla o cierpieniu.
      Mucha jest irytująca. I oczywiście nie zmieni się magicznie w konia, ale pewnego sensu nabierze. :)

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.