Archiwa tagu: Tomasz Ziętek

Konwój

Warto obejrzeć. Owszem, jest to opowieść, którą już skądś znamy. Wszystkie opowieści krążą przecież w eterze od dawna.  konwoj-plakatMoże pojawi się efekt déjà vu, gdy wpatrzymy się w twarze aktorów – Gajosa i Więckiewicza, podobno po raz pierwszy razem. Gliny ani trochę nieskazitelne. Pierwszy jest dyrektorem więzienia, z pozycją i koneksjami. Drugi to degenerat, płacący za służbę w więziennej straży samotnością i uzależnieniami. Obaj od lat nadzorują przestępczy świat. Z różnych perspektyw patrzą na to samo: podłość i bagienne tony ludzkiej natury, która i w nich nie milczy. Trzydzieści lat nadzoru nad strażą więzienną (Gajos) i nad tymi, nad którymi nadzór ma straż. Sytuacje, których nie chce się oglądać zza grubej szyby, a jest się w centrum (Więckiewicz). Filtr, przez który patrzą, asymiluje się z organizmem. Pozory są dla świata, dla wtajemniczonych konkret: utylizacja śmieci.

Śmieciem jest przestępca, do którego nie ma się cierpliwości – wypuszczony na wolność zabił dwóch funkcjonariuszy. Poza tym ma pedofilską (nie do końca udowodnioną) przeszłość. Śmieć, który nie zasługuje na sanatorium (psychiatryk). Pozorów, czyli procedur, trzeba przestrzegać, lecz stare wygi wiedzą swoje. Są też ci z jasnej strony mocy: jakiś nadwrażliwy prokurator albo nowicjusz policyjny, Felicjan, wkuwający do egzaminu prawo karne. Felicjan (Tomasz Ziętek), na swoje szczęście-nieszczęście, jest zięciem dyrektora Nowackiego.

Co w tej historii jest udane? 

Po pierwsze to, że akcja jest mocno skondensowana. Całe zło sączy się jedną strużką. Nie ma tysiąca wątków. Jest konwój mający dostarczyć więźnia z więziennej celi do oddalonego o szmat drogi zakładu psychiatrycznego. Na pierwszym planie tylko czterech policjantów z nadzoru, milczący więzień, samochód i szosa. 

Po drugie (wynikające z pierwszego) między personami iskrzy od antypatii i niedomówień, co rozgrywa – nadzorujący sytuację zdalnie – zły dyrektor (Gajos). Policjanci rozpoznają sytuację etapami i każdy widzi ją w innym świetle. Sojusze między nimi są złudne, interesowne, zaskakujące. Jeden kurs zmieni życie każdego z nich diametralnie. Więzień, który ma dojechać/nie dojechać do zakładu, oczyszcza się milczeniem. Na brudnym tle milczenie nadaje mu status jeśli nie wyłącznie ofiary, to choćby w pewnym stopniu.

Po trzecie – każdy z bohaterów jest na tyle podszyty rewersem, że trudno porywać się na ocenę moralną. Więzień dlatego, że – być może – gdyby mógł wybrzmieć jego punkt widzenia, uznalibyśmy, że więcej cierpienia zaznał niż zadał. Bohater Więckiewicza długo trzyma w cieniu swój grzech, a później desperacko się z nim konfrontuje, przechodzi coś, co można by z pewną nadwyżką nazwać katharsis. I nie wiadomo, czy więcej w nim zła czy dobra. Bohater Gajosa ma na swą obronę pogardę wobec tych nieumoczonych, którzy wolą mieć czyste sumienie, więc zachowują się jak trzy małpy (zwłaszcza ta, która zakrywa oczy). Bohater Bluszcza to przypadek faceta w pułapce. Byłby niezły, gdyby nikt go nie stawiał w sytuacji ekstremalnej. Postawiony – umoczony, trudno. Najmniej przełamany jest Felicjan. Chyba, że uznamy każdego żółtodzioba-idealistę za przypadek tymczasowy i z definicji skazany na wymarcie.

Po czwarte, niech nikogo nie zwiedzie kolejność, bo właśnie to  jest crème de la crème: muzyka i zdjęcia. Deszczowy, zimny pejzaż, zbliżenia i ujęcia klaustrofobiczne. Raz po raz zamienione na chwilowe postoje w plenerze. Siła filmu w tych dwóch filarach. Zdjęcia to zasługa Michała Sobocińskiego, muzykę skomponował Antoni Łazarkiewicz.  

Co budzi uczucia mieszane?

  • Brawo dla aktorów. Ale postaci nakreślone są z różnym efektem. Zawada (Więckiewicz) jest ciekawszy niż dyr. Nowacki (Gajos). Błąd nie w grze, lecz w scenariuszu. Motywacjom dyrektora czegoś brak. Gajos tłumaczy go słowami, wprost, a przecież umiałby to zagrać bez eksplikacji, gdyby miał materiał. Podobnie jest z postaciami Ziętka i Simlata. Pierwszy osłania się tarczą niewinnej młodości. Skąd ta nieskazitelność? Tłumaczę sobie, że chłopak z Kamieni na szaniec ma do niej prawo (Ziętek grał Rudego!). Ale młodość niewystarczająco tłumaczy idealizm. Simlat gra postać smętną, nazywaną – po kolorze stroju – Czarnym. Nic się ta czerń nie przerzedza. Jedyny bohater, który bez trudu otrząśnie się z tych zdarzeń nietknięty refleksją.
  • Zakończenie. Brawo za woltę chronologiczną. Punkt kulminacyjny rozegrany świetnie. Daje pole domysłom. Późniejsze sprostowania cieszą, bo można je skonfrontować z własnym domysłem. Finał…  Ok, może być i tak. Nie w tym rzecz, że wolałabym inny. Ale wypada płasko. W finale przesądza się jakość opowieści – i albo w górę, albo jak tutaj oczko w dół. Niemniej warto.

    Konwój – reż. Maciej Żak, Polska 2017