Pokłosie, reż. Władysław Pasikowski, Polska 2012
naokoło
Jest przerażenie. Że też takie rzeczy się dzieją! Wbrew strategii rozsądku, wbrew miłosierdziu, bez pokory i bez woli stanięcia z prawdą czy innością twarzą w twarz.
Chodzi mi o to, co dzieje się WOKÓŁ filmu. O to, ile zamieszania, rozsierdzenia, jakichś żywych ran, obruszeń i zacietrzewień. Że wraca temat antysemityzmu jakby nigdy wcześniej nie był przerabiany. Wraca (a właściwie nieprzerwanie brzęczy) pustosłowie o „prawdziwych” Polakach i tych „pozostałych”, nie dość narodowo zakręconych, a prawdopodobnie podszytych jakimś felernym, parszywym powinowactwem ze starozakonnymi. Zupełnie kuriozalna historia komentarzy pod adresem Maćka Stuhra (w filmie Pasikowskiego gra obrońcę Żydów), jego dyżurne wypowiedzi w publicystycznych programach czy na facebookowym koncie. Aż nie wierzę. Przecież to stuprocentowe stężenie absurdu. Żeby zamiast normalnie (!) oglądać film, wyciągać armaty argumentów na temat tego, czy wolno pokazać złych Polaków, skoro wiadomo, że byli też dobrzy etc.
Gdy w komentarzach pod notką o Obławie pojawiło się powątpiewanie, czy to aby ma sens, by Polacy wciąż kisili się w wojennym sosie zamiast opowiadać coś współczesnego, pomyślałam: nie jest tak źle. Nic złego w powrotach. Dziś myślę, że jednak coś tu nie gra. Coś szwankuje w percepcji tego rodzaju filmów. Dlatego „jest przerażenie”. To, że przerażają dawne zbrodnie to oczywiste. Gorzej, gdy filmowy thriller przelewa się w realną grozę narodowych uproszczeń i błotnych emocji.
moje
Pokłosie to dobry film. Trzymający w napięciu thriller (niektórzy mówią: western). Czuje się ciarki, gdy Franek idzie lasem, a ktoś zdaje się być nieuchwytnie blisko. Gdy ni stąd ni zowąd wyrasta ściana ludzi, „przypadkowo” zwarta i szczelna. Gdy czuje się czyjś oddech za plecami i przeczuwa, jak mylna jest naiwność Józka, który sądzi, że to brat zawrócił, by dokończyć rozmowę. Gdy ciosy padają najdosłowniej i przemoc wydaje się naprawdę możliwa, choć irracjonalna.
Krótko wyliczę co podoba mi się najbardziej, unikając tworzenia „swojej” wizji filmu. Podrażniona zamieszaniem wokół Pokłosia przeczytałam kilka ważnych omówień, więc może sensowniejsze będzie wskazanie interesujących recenzenckich tropów niż tworzenie mimowolnej kompilacji.
Jest tak: rzecz dzieje się współcześnie, we wsi Łapy (czyli gdziekolwiek). Na pierwszym planie dwaj bracia, Franek (Ireneusz Czop) i Józek (Maciej Stuhr). Starszy wrócił po dwudziestu latach z Chicago, zaniepokojony famą o konflikcie Józka z wsią, o jakimś niejasnym ostracyzmie, dziwactwie. Sądzi, że wina tkwi raczej w Józku, bada sytuację. Polska wieś, Żydów tu nie ma, ale są macewy, z których dawno temu zrobiono drogę, próg, studzienkę… Józek zbiera je i stawia na swoim polu. Wieś jest tym podirytowana. Temat Żydów po prostu nie jest w Polsce tematem neutralnym. Dziś. A tym bardziej, gdy sięgnie się w głąb, w jakąś zamierzchłą przeszłość, którą z autopsji zna ledwie kilkoro starców. I gdyby suspens miał polegać na odkryciu tego, co się stało, to byłby dość przewidywalny. Pamięć Jedwabnego nie pozwala naiwnie się zdziwić. Dość szybko wiadomo, dokąd ta droga prowadzi. Ale nie zgadzam się, że podejrzenie, które rodzi się we mnie w początkowych sekwencjach, w czymkolwiek umniejsza napięcie i przekaz.
Podoba mi się:
1) Konwencja gatunku i gra figurami odwrotnymi. Czyli opowieść o osaczeniu, samosądzie, potrzasku. I czytelne, interesująco rozegrane symetrie. Kontrastowe postaci, sytuacje, archetypy chwilami wydają się lustrzane. Jakby zamieniają się miejscami. Archetyp niewinnej ofiary (Jezusa) i zdrajcy (Judasza), dociekliwość – asekuracja, ofiara – kat.
[Nie daje mi spokoju wyczytana informacja o zmianie zakończenia. Komentarz o Judaszu wycięto. Szczegóły w dopisku do recenzji Tokarskiej-Bakir.]
2) To, że Józek nie jest facetem z misją, sam nie wie, po co to robi. Nie może inaczej. Ale nie ubiera tego w wielkie słowa, trzyma się swojej perspektywy. Jest uparty jak osioł, więc do kozła ofiarnego stąd już tylko krok.
3) Antropologiczny kontekst opowieści, który moim zdaniem przebija temat relacji polsko-żydowskich. Dzięki temu naprawdę porusza wyobraźnię, również tych, którzy już czytali Grossa, już rozmyślali nad dwuznacznością (ściślej: dwubiegunowością postaw świętych i potworów), którzy czują się poza bezpośrednio nazwanym antagonizmem. Potrzeba znalezienia kozła ofiarnego, naznaczanie wykluczonych, konsolidacja grupy mającej określonego wroga, zmowa milczenia, tabu etc.
4) Podoba mi się gra aktorska. Pomimo braku zrozumienia do nieustannego prania białej koszuli (jedynej posiadanej przez amerykańskiego brata) i zakładania jej do każdej brudnej roboty. Nie mieści mi się w głowie, że brat nie pożyczyłby mu jakiejś flaneli. Ale to są zarzuty co do małych uchybień scenariuszowych, które dowcipnie wychwycił Jakub Socha („nie umawia się kombajnu na czwartą rano…”).
recenzencko
Wiem, że Pokłosie jest gęsto komentowane i że ja ledwie wycinek przeczytałam. Podzielę się tym, co jednak – moim zdaniem – naprawdę warto przeczytać. Dwa teksty z „Dwutygodnika”, jeden z „Kina”, jeden z „Gazety Wyborczej”. Nazwiska odsyłają do stron z tekstami recenzji.
Jakub Socha pisał o filmie w kontekście majowego festiwalu polskiego kina w Gdyni. Proroctwo ostatniego akapitu właśnie się ziściło:
„Jednak Pokłosie to coś więcej niż film. Na pewno będziemy mogli się o tym przekonać w momencie, gdy wejdzie do kin. Oj, rozpęta się burza, niektórzy Pasikowskiemu nie darują, czym jeszcze bardziej potwierdzą, że tego typu film, który w sposób tak otwarty i mocny pokazuje polskie zbrodnie na ludności żydowskiej, był i ciągle jest niezbędny. O ilu naszych filmach można to samo powiedzieć?” Recenzja rozpościera się na trzech filarach, bo według Sochy tyle jest właśnie fundamentów Pokłosia: gatunek, melancholia i obowiązek. Melancholia… tak zdiagnozowana została reżyserska perspektywa: spojrzenie melancholika, który żyje w poczuciu, że jedyne, co można, to nie pogarszać sprawy. Bo przewidywał recenzent (trafnie!), że Pasikowski nie będzie się mierzyć z dyskutantami, rozdrabniaczami włosa na czworo i „urażonymi w swych uczuciach” mitomanami. Szkoda, że wszystko to spada na barki Stuhra.
Joannę Tokarską-Bakir czytałam, wiedząc, że świeżutko wydała (oceniane jako wydarzenie) Okrzyki pogromowe, zna więc temat podskórnie i potrafi ocenić obraz, nie zatrzymując się na powierzchni. To moja ulubiona recenzja. Autorka ma ucho do dialogów, cytuje je garściami i pokazuje, ile pereł, ile zagęszczonych treści jest w lekko rzuconych słowach. Ot, choćby „dialogi kibiców” albo wolne od jednoznaczności komentarze starszego brata. Na pytanie, czy film popularny (bo kino Pasikowskiego utrzymane jest w konwencji kina gatunkowego, bez artystowskich ambicji) może być mądry – odpowiada, że może. Więcej: „nazwanie rzeczy po imieniu, (…) jest jak tracheotomia dla kraju, który się dusi”.
Tadeusz Sobolewski pisze o katharsis, o sile oczyszczenia przepowiedzianej w Pokłosiu. Widzi ją w niejednoznacznym podziale na katów i ofiary, w tym zdziwieniu i postawieniu sobie pytania: „jak mogliśmy być katami, skoro sami jesteśmy ofiarami?”. Katharsis jest możliwe wtedy, gdy role katów i ofiar się przeplatają, lecz nie zacierają. Bo sednem jest uświadomienie sobie zła. Jak mówi stary (dobry) ksiądz, przebaczenie możliwe jest wtedy, gdy budzi się sumienie.
A ks.Andrzej Luter w mądrym tekście, który uruchamia kontekst religijny, obecny w tle wydarzeń sprzed lat i tych współczesnych, wyznaje: „Obrzędy religijne bez Boga to jedna z najgorszych perwersji człowieka”. Film Pasikowskiego ma wiele scen, które można potraktować jak reflektor rozświetlający cały film. Luter podkreśla, że kulminacyjny charakter ma konfesyjna scena spotkania braci ze starym Malinowskim. Rewelacyjnie zagrana przez Roberta Rogalskiego, scena, której się nie zapomina. Wyznanie naznaczające oskarżycieli winą, zamykające im usta przepowiednią, że są prawdy nikomu nie przynoszące wyzwolenia – więc czy warto ich szukać i je ogłaszać? W rozmowach braci padają słowa, których nie powinno się lekceważyć:
„Tyle rzeczy jest nie w porządku na tym świecie” – mówi [Józek] do brata. – „Ale jakoś z tym żyjemy, bo inaczej się nie da. Ale ja sobie myślę, że są rzeczy bardziej nie w porządku niż inne”. I późniejsza odpowiedź Franka: „Ten świat jest kurewski i my tego nie poprawimy. Ale przynajmniej nie przykładajmy do tego ręki”. Tymi słowami kończę, choć nie one mają największe natężenie w końcowych sekwencjach filmu. Może nawet ostatnia scena nadaje im ironiczną i naiwną tonację.
Renatko, filmu nie oglądałam, ale wiem, zwłaszcza po Twojej refleksji — poszerzonej o dodatkowe recenzenckie odwołania — że ten film trzeba zobaczyć. Co mnie jeszcze do tego skłania? Dyskusje wokół filmu. Wypowiedzi niektórych „znawców” problemów… w stylu „Film opowiada o udziale Polaków w zagładzie”. [!!!] Co za uproszczenia, które następnie przesiąkają do potocznej świadomości i zafałszowują zarówno istotę filmu, jak i obraz samych Polaków. Kiedyś mówiło się o białych plamach naszej historii, odsyłających do wydarzeń, w których nasz naród był ofiarą zbrodni i manipulacji, obecnie mówi się o czarnych plamach historii: tabu, które należy naświetlić – w tym przypadku Polacy jawią się jako kaci, ale mogą też poczuć się jak ofiary – ofiary manipulacji. Stąd tak ekstremalne reakcje, emocje, kontrowersje.
Nie widziałam „Pokłosia”, ale z dyskusji toczącej się wokół tego filmu wnioskuję, że to kolejny film, który może współgrać nie tyle z „prawdą”, ile z wymogami poprawności politycznej.
I stąd moja ostrożność, ale też przekonanie, że film muszę zobaczyć. W kontekście tego filmu, tak jak i książek Grossa, polecam film „Zniesławienie”:
Pozdrawiam. :-)
Jolu, dziękuję za link do Zniesławienia – widzę, że to pełnometrażowy dokument. Obejrzę, jak tylko ochłonę. Wróciłam przed chwilą z zakończenia trzydniowego seminarium filmowego. Finałem było spotkanie z reżyserem, p.Januszem Majewskim. Zapytano Gościa, które polskie filmy ostatnich lat uważa za udane – wymienił trzy, w tym Pokłosie. I dodał coś, czemu z całego serca przyklaskuję: że nie chodzi mu o temat, ale o dobre tempo, niezłe rozegranie sytuacji, wciągające stopniowanie napięcia etc.
Myślę, że Twoje obawy co do poprawności politycznej i zaminowanych terenów powinny się rozwiać. Wszystko to prawda, że tyle wokół zamieszania, że uderz w stół, a nożyce…, że większość recenzji, pisanych przed uruchomieniem kinowej dystrybucji, prorokowała burzę i sztorm na narodowym pokładzie. I stało się. Ale sedno w tym, że Pasikowski nie opowiada wprost o żadnym historycznym wydarzeniu. To nie jest prawda o Jedwabnem – już inni nad tym rozprawiali i o tym zaświadczali. Reżyser tworzy kino gatunkowe, przywołując całkiem prawdopodobne zdarzenia. Tym samym oswaja nas z nimi (może niektórym podrzuca temat do przemyśleń), a przede wszystkim pokazuje grozę i konsekwencje tego typu osaczeń. To nie jest film (jak świetnie zauważasz!) o udziale Polaków w Holokauście. Chociaż pośrednio… Ale nie przede wszystkim. I szczęście wielkie, że to nie zostało nakręcone na koturnach, coby polskość atakować a żydowskość sakralizować (LUB ODWROTNIE). Bo ja sobie z łatwością mogę wyobrazić tych, którzy przeczytawszy którąś z licznych recenzji, powiedzą: NIE, nie chcę szarpania narodowych strun, omijam temat.
A tymczasem: po prostu warto obejrzeć. Tak najzwyczajniej, „normalnie” – jak z zaplanowaną prowokacją napisałam w poście – żeby nie siedzieć jak na rozżarzonych węglach, szarpiąc sumienie chrystusowymi pytaniami.
Pozdrawiam! Ciesząc się z Twoich odwiedzin na Tamaryszku (w listopadowej aurze grozy). ;)
Pkt 3) z ‚moje’; to co działo się np. 11.11…czy myśmy zbiorowo poszaleli w oskarżeniach, animozjach. Jeśli można antropologicznie rozpatrywać postawy nas-polaków, to gdzie się uplasujemy? ‚Wygląda’, że to ważny film. Jakie może być jego pokłosie po ‚grzebaniu’ w naszych zbiorowych nieprawdach, tych zapętlających się wokół nas agresywnie wyrażanych niechęciach.
Pewnie tylko papier nasiąknie argumentami za i przeciw. No może i jaka sztacheta pójdzie w ruch…
Wygląda, wygląda… ;) Ta uwaga (ad.3) jest próbą przekroczenia odczytań narodowych i przejścia w stronę antropologii. Kozłem ofiarnym może być „społeczny wariat”, który kolekcjonuje żydowskie nagrobki. Wkurza wszystkich, bo jest inny, bo niszczy to, co wspólne (drogę, swojskość etc.). Ale mógłby nim być kto inny, ktoś, kto w inny sposób narusza jakieś społeczne tabu. Tak po prostu już jest, że w Polsce dyżurnym tematem, który w mig zantagonizuje każdą grupę, jest temat Żydów i antysemityzmu. Za Chiny nie wiem, dlaczego „tak już jest” i jak długo jeszcze będzie.
Oj, nie chcę ci ja tych narodowych sztachetowych dysput. Powinno się tego zakazać. O, pardon: powinno się je „nakazać” – wtedy może Polak-buntownik dałby sobie spokój.;)
Przeczytawszy Twój tekst Tamaryszku uznałem, że czegoś nie zauważyłem w tym filmie. Coś mi uciekło. Poszedłem dziś po raz drugi go zobaczyć.
Nie przeczę. Jak za pierwszym tak i za drugim razem zrobił na mnie ogromne wrażenie. Tym zgęstnieniem emocji. Pasikowski nie daje w widzowi odpocząć. Łamie konwencję kina, która każe dać ‚jakieś wstawki’ by widz mógł odpocząć. Tu wszystko – od pierwszego przystanku autobusowego – naciska na nas. Mówi: patrz i zapamiętaj.
Ale po pewnym czasie wróciły do mnie te same refleksje jak po pierwszym seansie: jak to zwykle w polskim kinie temat ważny został po prostu – przepraszam za słowo – spieprzony. Pomijam mnóstwo wpadek typu: ma paczkę, w następnym ujęciu jej nie ma, ma ranę potem gdzie indziej etc. Pierwszy zarzut jaki mam do Pasikowskiego to obsadzenie Stuhra. Nie żebym Maćka nie lubił. Jest wręcz odwrotnie. Ale on jest w tej całej – moim zdaniem REWELACYJNEJ – obsadzie po prostu obcy. Mamy całą galerię typów i nagle bęc – inteligent robiący za chłopa. Nawet jego dialogi dysonują.
Drugi zarzut to uproszczenia: cała wieś wie tylko Kalinowie nie. No przepraszam.
Trzeci, chyba najpoważniejszy. Nikt mi nie powie, że w dzisiejszych czasach jest możliwa taka enklawa. W dobie tabletów, smartfonów etc gdy wieś jest – jak to się w filmie mocni podkreśla – pełna letników pole macew JUTRO byłoby we wszystkich telewizjach świata. Józek wykłócający się w banku o kredyt nie potrafi zareagować na pobicie przez Policję ?
Dlatego Pokłosie ma u mnie duży minus. Ktoś spieprzył ciekawy i ważny temat.
Jest w tej beczce dziegciu kilka świecidełek bo nie diamentów. Szaflarska a przede wszystkim starzy mieszkańcy wioski: Ronczewski jako Sum, Jurewicz-Grzelak i absolutnie fantastyczny w końcowych scenach Robert Rogalski jako Malinowski. Dzięki Nim i jeszcze Radziwiłowiczowi dobrze będę wspominał ten film.
Ważne, że ktoś otworzył ten worek…. oby były następne filmy.
Tak? Byłeś po raz drugi? A co ja takiego zasugerowałam, czego nie było lub zdawało się nie być?
Masz rację z tymi wpadkami. Paczka jest, a potem znika, macewy są wystarczająco lekkie, by Józek mógł sam zataszczyć je na pole etc. Mnie śmieszy biała koszula. Ok, Franek otarł się o wielki świat Chicago, ale każdy wiejski chłopak wie, że w odświętnej bieli nie idzie się na pole. Podczas seansu komentowaliśmy szeptem: o, szop-pracz, znów w akcji! Znów przepierka… To się wiążę też ze sprawą wiejskiego wizerunku bohaterów.
Mnie się zdaje, że Stuhr świetnie się przeobraził: przybrudzony, milczący, agresywny. Podoba mi się też Ireneusz Czop, choć jeśli ktoś od tej wsi odstaje, to właśnie on. Ale już jego psioczenie na Żydków z Ameryki jest arcyswojskie. I – to jest fenomenalne! – wcale (jeszcze) nie antysemickie. Ktoś to przede mną zauważył, że to jest takie obwąchiwanie się, takie wiejskie pogaduchy, w których trzeba się wkupić, zbratać mentalnie.To jest jak strojenie głosu. Ci, którzy uczą się polskiego, powinni studiować różne takie polsko-polskie rozmówki, ilustrujące narzekanie (na pogodę, na ludzi, na pracę, na Żydów etc…).
Naprawdę świetni są starsi aktorzy, ci, których wymieniasz. Ja bym ewentualnie wstrzymała się z aprobatą dla przesady w zagęszczeniu twarzy tępych, agresywnych, prostackich. Silniej działają twarze zwyklejsze, pospolite.
Ale wpadki wpadkami, a scenariusz dobrze rozegrany! Zobacz, z jednej strony wszyscy w Łapach bardzo poważają groby i cześć oddaną zmarłym. Co chwilę ktoś wypomina Frankowi, że na pogrzeb rodziców nie przyjechał. Bo nie jest tak, że zmarłym „wszystko jedno”. A z drugiej strony: ciała Żydów, zbezczeszczone macewy etc. Taki lejtmotyw, jeden z wielu.
Nie zgodzę się, że spieprzony temat. Odwrotnie. Jestem pod wrażeniem tego, co zrobił Pasikowski. Bo to – mimo wagi tematu – wciąż jest jego kino. Nie usiłuje wchodzić w buty Wajdy. Robi sobie thriller. Nazywają go najbardziej „amerykańskim” polskim reżyserem. I to jest cudny wentyl. Ci, którzy idą na film jak na dzieło narodowe, wychodzą nienasyceni. Albo naindyczają się, że całej prawdy nie powiedział, że nie dał mikrofonu każdej z możliwych stron. No cóż, zawsze mogą sięgnąć do literatury, do rozpraw na polsko-żydowskie tematy. Super, że Pasikowski zrobił dobre kino popularne. Może to zabawnie brzmi, ale jaka ulga, że Pokłosie nie jest arcydziełem, które trzeba oglądać jak siódme wtajemniczenie.
Nie, ja to inaczej zrozumiałam. O tym, co się stało podczas wojny wie tylko kilkoro (troje) najstarszych bohaterów. Pozostali po prostu są wykarmieni bochnem niechęci do inności. Więc młodemu Kalinie, który kibicuje nie tym, co trzeba, dostaje się po nosie (i nie tylko).
Czyli… a propos wypunktowania Ewy… jeśli silniejsze są punkty ramowe (1. i 4.), to znaczy, że „na plus”. Ale ja nie mam potrzeby kolejnych roztrząsań tego tematu. Zwłaszcza, gdyby znów miało to uruchamiać spory pozafilmowe.
Ciekawy punkt widzenia.
1…. zrobił na mnie ogromne wrażenie…
2. …spieprzony…
3. …ma u mnie duży minus…
4. …dobrze będę wspominał ten film…
renée – znakomita recenzja! uwazam, ze najlepsza, bo b osobista. widac, ze film przezylas
jakkolwiek przerazajace by nie byly obecne bójki to sprawa j wazna dla nas wszystkich, gdyz dotyczy naszej wspólczesnej tozsamosci. przez dwa wieki (z wyjatkiem miedzywojnia) najwazniejsza byla rodzinna narracja z elemenatmi gloryfikowanej martyrologii. teraz widac wyraznie spór miedzy dwoma narracjami: ta, kt stanowila o przetrwaniu przez te dwa wieki a ta wspólczesna, gdzie wszyscy nagle chca byc czastka nowowczesnego swiata i miec opisane wyzej „tablety”. mnie w tym sporze brakuje glosu ludzi mlodych, wychowanków programu „erasmus”. bo oni beda musieli – sooner or later – znalezc narracje swojego pokolenia. oni sa wygodni, moze nawet konformistyczni i im sie do polityki czy spraw spolecznych nie spieszy, co troche niepokoi. elementem sporu o tozsamosc j równiez pochodzenie naszej kultury. i tu nie zgadzam sie z modna ostatnio teza jakoby kultura polska byla kultura wiejska. kulturami wiejskimi sa dla mnie szwedzka czy szwajcarska. natomiast u nas po wojnie skutecznie ukatrupiono czesc autentycznej kultury wiejskiej, a czesc scepeliowano. nadala mamy resztki kultury szlacheckiej i szkoda by bylo jakby teraz zanikla
a jezeli chodzi o meritum to ja juz sie tyle razy wypowiadalam, ze nie bede sie powtarzac. na pewno film wazny i jak tylko bede miala okazje to zdecydowanie obejrze. podoba mi sie tez motyw brata w chicago, kt odczarowuje troche mit „ciotki z hameryki”, ukazujac trudne kulisy wielu amerykanskich „karier”
Do jednego się odniosę: że rozstrzygnięcia należą do młodych.
Po pierwsze: w Pokłosiu sprawy rozgrywają się tu i teraz. Nie ma żadnej retrospekcji! Więc mamy dzisiejsze społeczeństwo. Są w nim nieliczni świadkowie i ci, którzy pod ich bokiem wyrośli. Bracia Kalinowie są młodzi. I póki co żadnej zmiany nie widać.
Ale prawda, że nie ma tu tych z Erasmusa. Tu pewnie tkwi też punkt ataku. Że współczesne społeczeństwo nie jest taką enklawą, jaką stworzył Pasikowski (a stworzył enklawę – dodam – bo właśnie enklawa w thrillerze była potrzebna!). Zobaczymy, na ile otwarte są umysły świeże i na ile będzie im się chciało mieć poglądy na „stare” tematy.
Wczoraj czytałam wywiad z Tomkiem Michniewiczem. W nagłówku miał taką oto tezę: „Dla mojego pokolenia ojczyzna to Facebook”. Ciekawe. No i też nie wiadomo: ile dobra, a ile zła może ten nowy model przynieść. Wywiad jest TU.
Pozdrawiam!
jeszcze sobie pozwole dopisac, bo wlasnie przeczytalam tekst w GW. nie to pokolenie, ale podobnie widze swiat. za to totalnie przerazily mnie komentarze pod tekstem, najezone inwektywami. niedawno pisano, ze polacy sie za malo ruszaja, a mlodziez obrasta tluszczem. moze ci wszyscy miotacze obelg zaczeliby miotac kula? albo grac chocby w ping-ponga? gram ostatnio i to b dobrze robi, takze na nerwy
Ojej, a ja teraz pomyślałam, że niekoniecznie słusznie robię temu wywiadowi reklamę. Inwektywy z forum są, oczywiście, niepotrzebnie zwulgaryzowane. Ale jest coś w wypowiedzi T.M., co się prosi o kontrę.
Zależy jak rozumieć „Facebook” – Ty widzisz w tym chyba otwarcie na świat, to, o czym kiedyś pisała u mnie Chihiro: relacje niekoniecznie wertykalne (międzypokoleniowe), lecz horyzontalne (jedność wokół tego, co bieżące a widziane z różnych perspektyw). Ale jeśli FB to wspólnota (za duże słowo!) wirtualna, to jednak matriksowa, więc zamiana ojczyzny na Facebook daje się zilustrować staropolskim;) przysłowiem: zamienił stryjek siekierkę na kijek.
Poza tym: T.M. definiuje swój patriotyzm w kontrze do czegoś bardzo staroświeckiego, a dlaczego nie opowie się wobec czegoś głębszego, wobec pewnej konstrukcji intelektualnej? Mówi, że nie podoba mu się mit Smoleńska i nie chce na co dzień żyć powstaniem warszawskim… Oj, ja też nie chcę, ale nie wydaje mi się, by wolno było aż tak zawężać definicję patriotyzmu. To surrealizm.
Względne, bardzo względne jest określenie: młode pokolenie. Nie chcę postarzać T.M. (rocznik 82), ale ja na co dzień obserwuję 12-18-latków. Nie mogliby być jego biologicznymi dziećmi, ale mentalnie są od niego młodsi o jakieś dwie generacje. Bo czas przyspieszył. Nie chcieć żyć na co dzień powstaniem warszawskim to jedno, ale nie mieć o nim zielonego pojęcia to drugie.
No, temat-rzeka. A Pokłosie, o którym mówi się, że dla czytelników i obserwatorów dyskusji wokół Grossa niewiele wnosi, może jednak być szokiem dla tych, którzy to przegapili. A żyjemy w nieogarnialnych czasach, więc niejedno można przegapić.;)
Czyli wzywasz do sportu? A jakże! ;)
slusznie mówisz: otwarcie na swiat. choc jak skonfrontowalam sie z walsnym kontem, to na FB jestem „kolezanka” glównie starych przyjaciól. natomiast tych nowych zdobylam dzieki blogowi – tak, jak sie „zablogozankowalam” z toba. w moje zycie wymiana mysli na blogach szalenie wiele wnosi
mysle, ze w takich wywiadach czy tez w ogóle wypowiedziach pisemnych wszystko musi zostac zawezone. nie sadze, zeby mlodzi zapominali o powstaniu – to byl tylko taki skrót, zeby nie zalewalo mediów i polityki. bo powstancy juz sie dawno od tego „kultu” odcieli – wystarczy pogadac ze starymi warszawiakami, kt jeszcze paru w stolicy zostalo ;-) dla mnie – jak zwykle – miarodajny j iwaszkiewicz w „slawie i chwale”, ze swoim opisem powstania
jak juz kiedys pisalam problem znalezienia tozsamosci pojawia sie w momencie opuszczenia granic rzeczpospolitej – ja sobie wybralam te czesci historii/tendencje/zjawiska polskie, z kt sie autentycznie identyfikuje. ale poniewaz mieszkam w panstwie wielorodnym kulturowo to nie rozumiem dyktatu monokultury. a przede wszytskim wazna j dyskusja: zeby byla, bo inaczej robi sie dyktatura. zas dyskusja wymaga przemyslenia wlasnej pozycji i przygotowania argumentów czyli pracy intelektualnej. dlatego pewnie latwiej j powtarzac cos po kims niz myslec samodzielnie – z dystansem do siebie i swoich
a ruszanie sie, z wlaszcza na swiezym powietrzu, sprzyja trawieniu. temu fizycznemu i mmentalnemu ;-)
Ewa mówi: ciało najpierw, Ty dorzucasz: ruch, mobilność. Trzeba będzie zejść z kanapy. Bo rdza na mnie działa niepokojąco.;)
Nie pozwalasz mi zapomnieć, by do Sławy i chwały powrócić. Czekam tylko aż wpadnie w ręce. Bo ja ją kiedyś raz, przed wiekami.
Do meritum nic nie dorzucam, bo to jest zgrabna kropka.
to ja juz tez zamilcze – i wyprowadze sie na spacer :-)
bede miala dwie sztuki mlodych na swieta, to ich odpytam na okolicznosc. juz sie pytali o dostep do facebooka ;-) jedno nie wyklucza drugiego – mozna czuc sie obywatelem swiata i swojej enklawy
bo enklawy zdecydowanie SA! wiejskie i miejskie – jakie kto chce. czlowiek potrzebuje identyfikacji i innych, kt sa do niego podobni. szwedzkie enklawy wiejskie wcale nie staja sie oswiecone przez tablety – a facebook wykorzystuja do opowiadania swinskich dowcipów. to mit, ze technika ulepszy (oswiecajac) czlowieka! z lekkim przerazeniem obserwuje ludzi, kt jako nastolatki buntowali sie pzreciw zastalam standartom, a teraz sami te standarty powielaja. najzdolniejsi urywaja sie do miasta, glównie do sztokholmu. zostaja ci mniej przedsiebiorczy, bez wlasnego pomyslu na zycie. trzymaja sie pewnej tradycji, bo nic innego nie maja i nie wymysla. czesto to nie sa zli ludzie, ale jak sie ich slucha, to wlosy staja deba. ksenofobie nie tylko nie zanikaja, a jeszcze rosna w sile
Sprawa rozbija się także o to, czy film Pasikowskiego jest odbierany jako kino (no bo to przecież „thriller”, może nawet „kino akcji” robione przez „najbardziej amerykańskiego z polskich reżyserów”), czy jako interpretacja (prezentacja?) polskiej rzeczywistości (zarówno tej przeszłej, jak i teraźniejszej).
Podkreślanie tego, że to jest tylko kino (i to nie ukazujące sprawy Jedwabnego) ma w sobie coś z asekuracji – jest czymś nieszczerym (może nawet cynicznym). Be jest oczywiste, że nikt tego „Pokłosia” nie odbiera jako tylko li kina (stąd ta cała zawierucha wokół filmu). A skoro tak: to na miejscu jest chyba postulat, by jednak ukazać szerszy kontekst pogromów (a nie tylko senscyjno-makabryczno-prymitywno-motłochowy) i zakwestionować schematyzm i jednowarstwowość „wizji” Pasikowskiego.
Filmu jeszcze nie wdziałem, ale bardzo wątpię, że stanie się on jakimś „katharsis” dla polskiego społeczeństwa, że nagle otworzy wszystkim bardziej oczy. Wręcz przeciwnie: wzmocni tylko zacietrzewienie i zaostrzy podziały, jednym słowem: zamąci (zarówno społeczne postrzeganie historii, jak i poczucie własnej tożsamości) i nic dobrego z tego (jak zwykle zresztą) nie wyniknie.
I trochę niepokoją mnie takie choćby recenzje (z agzety.pl):
„I jeszcze jedna ważna sprawa, którą Pasikowski przemyca w swoim filmie. Jego historia dzieje się bowiem w prawdziwym „domu złym”, w Polsce jak z najgorszego horroru, w miejscu, w którym każdy jest zły, każdy nienawidzi wszystkich dookoła, ludzie nie tylko nie rozmawiają z obcymi, ale – jak zauważa jeden z braci – nawet ze swoimi krewnymi. Tu nie ma miejsca na pełne poczciwych ludzi rancho, tu w żaden sposób nie chce być jak u pana boga za piecem – tu jednego z braci już na dzień dobry biją i okradają, a potem jest już tylko gorzej, dużo gorzej. Źli są nie tylko sąsiedzi – reprezentowani przez obnoszącego swą nienawistnie zaciętą minę nestora wsi (w tej roli – aktor Teatru Wybrzeże Ryszard Ronczewski), zły jest ksiądz, policjant, a nawet postać symbolizująca przecież zawsze dobro i odwagę, strażak.
Ta wizja Polski i Polaków jest przerażająca, bardzo odważna i niezwykła w polskim kinie. Sposób, w jaki Pasikowski sprzedaje ją widzowi, bez ostrzeżenia, bez znieczulenia, przyciągając go obietnicą wartkiej akcji i sensacyjnej fabuły, jest iście mistrzowski. W tym sensie „Pokłosie” to film niezwykle ważny i bardzo dobrze, że powstał w takiej właśnie postaci.”
To tak a propos podejścia „młodych” do tematu.
Wygląda na to, że wg recenzenta gazety.pl „Pokłosie” to film ważny dlatego, że: „Ta wizja Polski i Polaków jest przerażająca, bardzo odważna i niezwykła w polskim kinie. Sposób, w jaki Pasikowski sprzedaje ją widzowi, bez ostrzeżenia, bez znieczulenia, przyciągając go obietnicą wartkiej akcji i sensacyjnej fabuły jest iście mistrzowski.”
Czyli nie ważne co, tylko jak? (Podobne było zresztą podejście Sasnalów w ich paszkwilu na polską wieś pt. „Z daleka widok jest piękny”.)
Hmm…[chrząknięcie]… jak by tu odpowiedzieć, a nie utonąć?
Nie odniosę się do wszystkiego, co diagnozujesz, choć wszystko biorę pod namysł. I dodam, że specyfika mojej postawy jest taka, że ja od tematu antysemityzmu po prostu nie mogę uciec. Jestem polonistą, sama uruchamiam konteksty i pytania (wciąż inne, zależne od tego z kim i w jakim momencie pracuję). Nie chowam głowy w piasek, choć może mogłabym mądrzej i charyzmatyczniej do rzeczy podejść.
A tak prywatnie, pozazawodowo, widzę rozdźwięk między potyczkami gadających głów a realnymi do bólu stereotypami, które siedzą w trzewiach Polaków. Tylko tych z wiejskich „enklaw”? Nie tylko! Więc nie chce mi się bić piany i za każdym razem wchodzić w dyskusję od początku, od tego jak to „Żydzi ukrzyżowali Pana Jezusa”. Ta sentencja zresztą pada w filmie.
[Tu, Logosie, dygresja: doceń moją odwagę, bo przecież wiem, że nie spodoba Ci się to „nie chce mi się” i będziesz w prawie wytoczyć przeciw temu armaty.]
Prawda, nie da się oddzielić motywu zbrodni na Żydach dokonanej przez polskich sąsiadów – od Jedwabnego, od Grossa, od Naszej klasy Słobodzianka etc. Więc dlaczego z uporem tak właśnie robię? I czy tym samym powielam czczy zachwyt nad formą, która po prostu gra tematem?
Bronię tej formy. Bo w tym jest ocalenie. Nie wyobrażam sobie komedii na ten temat albo jakiejś groteskowej trawestacji, ale groza thrillera to świetny pomysł. Nie może być tak, że reżyser (pisarz etc.), który dotyka tematu, musi się mierzyć z całym oceanem nienawiści, pretensji, oczekiwań i nadziei, które powinien (?) spełnić. To jest tak cholernie nie do udźwignięcia, że może jednak zniżmy poprzeczkę. Nie da się stworzyć takiej opowieści, która jak za pstryknięciem stworzy platformę, na której zgodnie, kulturalnie i komunikatywnie będą z sobą rozmawiać wszyscy. Ok, powiesz, że wystarczy, by film spróbował coś udrożnić, niekoniecznie rozwiązywać. No i może doświadczenie grozy, jakiejś podłości, jakiejś potrzeby sięgania do kości i macew sprzed lat, do przerażenia, że to się tak łatwo uruchamia… może to już wystarczy?
Więc jeszcze raz: nie da się oddzielić filmowych Łap od Jedwabnego, ale niech ten związek pozostanie jako potwierdzenie, że to, o czym opowiada film, to rzecz prawdopodobna, nie bez precedensu, ale niekoniecznie musimy stawiać na baczność strażników historii, nie każdy film musi być początkiem narodowej debaty… Przy czym wcale tej debaty nie neguję i do niektórych sensownych wypowiedzi odsyłam.
Może ja nie mam racji (a na pewno nie mam „pełnej racji”), może moje widzenie jest zbyt subiektywne. Ale czasami mam po dziurki w nosie narodowych dyskusji prowadzących donikąd. „Nie chce mi się”, „mam po dziurki w nosie” – to brzmi cynicznie i prowokująco, ale jest w zamierzeniu tylko walką z absurdem, wyrazem zmęczenia konfrontacją z „obowiązkiem”.
Bo czy nie jest absurdalne zastanawianie się, co powinien zrobić Pasikowski? Nic nie powinien. To jest film a nie Konstytucja RP. I nie jest grzechem tak zwyczajnie go sobie obejrzeć, przeżyć na miarę chwili i potrzeb. Tyle. A filmu nie bronię jakoś zawzięcie. Szum medialny może rodzić nie wiadomo jakie oczekiwania: ojej, no warto zobaczyć i sprawdzić, czy rzeczywiście się nie ziewnie.
ps. Link do recenzji, którą cytujesz: http://trojmiasto.gazeta.pl/trojmiasto/1,105642,11709134,_Poklosie__Wladyslawa_Pasikowskiego__Efektowny_mecz_.html#ixzz2Ca1lwrSb )
WordPress linki traktuje jak spam i stamtąd to wyciągnęłam. ;)
Może jednak poczekam z następnym komentarzem do czasu, kiedy sam ten film obejrzę :)
Ja też cierpliwie zaczekam na Twoje wrażenia. Może to i lepiej, że nie pójdziesz na film dopingowany hałasem recenzji i – jeszcze większym – medialnych czepiań i obron.
Nie zawieszajcie tak dialogów znienacka. Co ja mam teraz czytać…
:) Rzeczywiście, ja coś chyba kropki porozstawiałam na czatach. Ale nie żeby kończyć. Raczej podskórnie czuję, że najwłaściwszy jest wielokropek…
Ale nic nie stoi na przeszkodzie. :)
Jak dobrze znów Cię czytać. Mądre to i świetnie napisane, jak zwykle. I dziękuję Ci za linki do innych ciekawych tekstów. Śledzę z uwagą, jutro planuję seans.
Pozdrawiam!
La-di-da, udanego seansu. Żeby Ci te zasłyszane szumy i wyczytane odsłony w niczym nie przeszkodziły. Ja czuję ulgę, że wybrałam się dość wcześnie, może nie przed szumem, ale jeszcze przed rozpoznaniem, o co chodzi. ;)
Teraz trudniej się ogląda. Doba rada: pusta głowa, tak sobie niezobowiązująco pooglądaj.
Pozdrawiam
Tamaryszku, nie przeszkodziły. Jestem pod wielkim wrażeniem i zupełnie nie przeszkadza mi ta narastająca dyskusja. To jest zdecydowanie film, który pozwala się skupić na samej materii.
Denerwują mnie te same motywy (biała koszula i nieustannie gubione zakupy, torba), ale potrafię sobie chyba wytłumaczyć, po co to jest. Podobają mi się tak samo gry postaciami i nawiązaniami biblijnymi.
Co ciekawe, najbardziej rozłożyły mnie sceny „kobiece” – z Garbowską i Szaflarską. Gra aktorska obu męskich bohaterów świetna. Pomysł na cały film bardzo dobry, choć thrillerowe elementy wg mnie trochę do dopracowania.
Kończę komentarz, bo nie będę miała nic do napisania u siebie ;)).
Pozdrawiam serdecznie!
La-di-da, pozdrawiam.
Nieco Ci nabałaganiłam w komentarzach. Bo nie wiem dlaczego, ale dublują się. Jak tego uniknąć? Tylko raz udowadniam, że nie jestem automatem (i wpisuję kod z obrazka).
Mój dziadek umawiał kombajn na czwartą rano. W porze żniw zaraz będzie świtać, rano się najlepiej pracuje, a w dawniejszych czasach na kombajn trzeba było sporo czekać. Jest to zrozumiałe i prawdziwe. Filmu nie oglądałem, ale obejrzeć trzeba koniecznie.
Ajar, widzę, że preludium do seansu już poczyniłeś (wpis o Maćku Stuhrze). Życzę wrażeń!
Co do kombajnu…, też mnie to frapuje. Zacytowałam pierwsze zdanie z recenzji Jakuba Sochy, której rozpoczynający akapit jest wyliczeniem potknięć. „Nie umawia się kombajnu na czwartą rano – o czwartej jest jeszcze rosa, zboże nie nadaje się do koszenia”. Ale druga prawda, że żniwa zaczyna się skoro świt. Nie wychodzi się w pole o ósmej, bo to nie jest działanie na kilka godzin. Muszę popytać starszych, oni zawsze mają więcej naocznej wiedzy. Jak w Pokłosiu. ;) Pozdrawiam!
Tamaryszku, wiem, że sama głosiłam na Twoich łamach, że może już za dużo tych filmów historycznych, ale taki film na pewno był potrzebny, widać to zresztą również po gwałtownej na niego reakcji. Mam nadzieję, że uda mi się zobaczyć Pokłosie podczas okołoświątecznego pobytu w Polsce.
Właśnie, Katasiu, pamiętam Twoje veto. I przyznam, że wolałabym, by ono było czymś oczywistym: możemy z tym skończyć, bo już minęło. Niesamowite (przerażające, a przynajmniej osłabiające) jest to, jak żywotne są nasze fobie, kompleksy, zadry. Ja w ogóle bym nie chciała mieć żadnych „wspólnych” (narodowych) kompleksów. A w tym tygodniu obejrzałam film po raz drugi (z klasą) i podtrzymuję, że warto było obejrzeć.